Kolacja przy Księżycu

Zaćmienie Księżyca, krótkie zanurzenie się naszego naturalnego satelity w cień Ziemi, zdaje się przypominać, że nasz dom we wszechświecie nie jest samotną planetą pośród kosmicznej próżni, a raczej ważną częścią podwójnego układu ciał niebieskich, które – co istotne, także dla wymowy omawianego poniżej filmu – wzajemnie na siebie oddziałują. 


przyjaciele patrzą na zanikający księżyc
Perfetti sconosciuti czyli - w dosłownym tłumaczeniu - Zupełnie obcy. W polskiej dystrybucji: Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie - mniej zwięźle, ale z pewną ironią, która zdaje się korespondować z intencjami twórców filmu

Fenomeny kosmicznego mariażu dwóch globów - ziemskiego i srebrnego, ludzkość zgłębia naukowo i empirycznie dzięki umysłowemu wysiłkowi naukowców, wymyślnym narzędziom i śmiałości kosmonautów. Jednak dawniej ścieżki ku poznaniu i oswajaniu księżycowych tajemnic meandrowały do celu podług bardziej magicznych reguł. W potocznym myśleniu utrwaliło się wówczas przekonanie, że zaćmienie Księżyca (podobnie: Słońca) jest groźną anomalią, powodowaną przez złe, nadprzyrodzone siły (np. czarownice). W czasie jego krótkiego trwania miał następować czas mroku i chaosu. Popularne było przeświadczenie o przemożnym wpływie zaćmienia na jakość plonów, zdrowie zwierząt oraz na kondycję samego człowieka.

Cały ten barwny dorobek myśli wchłonęła i przetworzyła następnie kultura popularna. Włoski reżyser, Paolo Genovese, mając za sobą przyzwolenie komediowej konwencji (pozornie lekkiej), nawiązuje do tych korzeni, by nadać swojej filmowej opowieści szczególną dramaturgię i umocnić jej niejednoznaczną wymowę.

Po ciemnej stronie księżyca

Głównym tematem Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie – w tytule polskiego dystrybutora sporo jest inwencji własnej, ale ostatecznie wydaje się niepozbawiony sensu i szczypty ironii – jest spotkanie siedmiorga przyjaciół. Ma ono łączyć okazję w postaci niecodziennych okoliczności przyrody – wspomnianą ciekawostkę astronomiczną, niezobowiązującą rozmowę i żarty na (niemal) każdy temat oraz smaczną kolację.

Pomysł wydaje się prosty: w toczonych przy stole rozmowach ma wydarzyć się cała historia. Na językach rodzi się więc zasadniczy konflikt filmowej opowieści, słowa zaprowadzą nas także do gorącej konfrontacji stron i zakończenia. O dziwo – dzięki żywym dialogom i igraszkom z gatunkowymi konwencjami, oraz świetnej obsadzie – okaże się to dla widza bardzo absorbujące.

plakat - twarze bohaterów; prezentacja
Od lewej: Peppe, Carlotta, Rocco, Cosimo, Lele, Bianca, Eva. Oczywiście zabrakło Lucio.

Akcja nie toczy się jednak przez cały czas nad talerzem gnocchi i lampką czerwonego bio. Dialogujące postaci kręcą się po kuchni, w emocjach chodzą po salonie i od czasu do czasu, aż do chwili kulminacji, wyglądają na balkon, by napawać się widokiem znikającego Księżyca. W ten sposób postaci prezentują się swobodnie i zyskują na autentyczności, a film nie ulega wizualnej stagnacji. Praca kamery umacnia zresztą to wrażenie - ujęcia i przeciwujęcia podczas rozmów lekko płyną to w lewo, to w prawo, co przywodzi na myśl (nie mogę się oprzeć temu skojarzeniu) kolejne przypływy i odpływy, wywoływane obecnością Księżyca.

Jeśli chodzi o samych bohaterów, Genovese nie konstruuje głębokich psychologicznych portretów, szkicuje tylko ogólne sylwetki i skupia się na zawiłych relacjach; tych małżeńskich i tych koleżeńskich. Dokłada starań, by filmowy przekaz wypełniły zażyłe relacje, osobiste wspomnienia, snobizmy klasy średniej, trochę zwierzeń, trochę uników, oraz potężna dawka humoru; zarówno w tej błyskotliwej i tej mniej wybrednej (acz wciąż zabawnej) postaci.

Jednak jest coś jeszcze: margines, który na razie, niczym pierwsze oznaki zaćmienia, łatwo przeoczyć, a który w odpowiednim momencie weźmie górę nad całą opowieścią. Są to lekko tylko uwypuklone sekrety i kłamstwa bohaterów, stereotypy ukryte za gładkimi słowami, tematy tabu, wymowne spojrzenia i wreszcie emocje, skrywane za maską pozorów. Dlatego do pewnego momentu widz może się łudzić, że ogląda „gadaną”, pełną towarzyskich ekscesów komedię. Nawet gdy Eva (w tej roli niezła Kasia Smutniak), z zawodu psychoterapeutka, pełniąca rolę gospodyni, inicjuje ryzykowną zabawę, angażującą przyjaciół i ich telefony, to złudzenie niewinnego spotkania zdaje się trwać jeszcze w najlepsze. Tymczasem jest to punkt zapalny w całej historii, który nieoczekiwanie popchnie akcję filmu w stronę dramatycznego (i znowu: niejednoznacznego) rozwiązania. Oczywiście wymownie wtórować mu będzie "zniknięcie" Księżyca.

Pokój pełen podejrzanych

Wyzwanie postawione przed przyjaciółmi ma polegać na zawieszeniu prywatności; jej uczestnicy muszą w trakcie kolacji na głos odczytywać przychodzące SMS-y i publicznie prowadzić osobiste rozmowy (z nieświadomymi niczego rozmówcami). Chodzi o to, by rozbrajając „czarne skrzynki” - czyli telefony komórkowe, zademonstrować, że nie ma się nic do ukrycia. Rocco (Marco Giallini), mąż Evy i dwaj jego najlepsi koledzy, Lele i Cosimo, niechętnie przystępują do zabawy, świadomi jak ryzykowne może być ujawnienie najgłębszych sekretów. Z kolei entuzjazm kobiet, Bianki i Carlotty okaże się niezupełnie uzasadniony...

Intencje „graczy”, wbrew temu co się może wydawać, wcale nie są podobne. Genovese i jego scenarzyści zadbali o to, by zatarte zostały najprostsze klisze; jeśli w grę ma wchodzić np. romans z inną kobietą, to będzie to na tyle złożone lub zaskakujące, że aż wiarygodne. Nikt nie zaczyna z czystej pozycji, bo jak stwierdza na samym początku Lele, Evę wcale nie musi oczyszczać z podejrzeń o romans fakt, że to ona zaproponowała „partię szczerości”. Powołuje się przy tym, półżartem, na przypadki seryjnych zabójców, którzy popełniając kolejne zbrodnie pragną zostać zdemaskowani. Oczywiście sprawki jednych są zakamuflowane mniej, innych – bardziej. Stąd też niektóre sekrety nie skrystalizują się w pretensjach, zaistnieją tylko w sugestiach i spojrzeniach.

Poza tym, nie wszyscy mężczyźni obawiają się odkrycia prawdy o swoim życiu osobistym. Peppe (dobra rola Giuseppe Battistona), zwolniony z pracy wuefista, zainspirowany zasadą pragnącego demaskacji zabójcy, liczy – mimo pewnych obaw – że gra pozwoli mu ujawnić skrywaną dotychczas orientacją seksualną. Tylko przypadek sprawia (zresztą, do pewnego momentu ubrany w komedię), że z przestrachem w oczach będzie przyglądał się z boku, jak taki coming out faktycznie może przebiegać. A to tylko jeden z niebanalnych motywów, które umiejętnie balansują na granicy żartu i dramatu.

Peppe stoi przy stole i wzburzony potrząsa telefonem...
Peppe pomstuje na elektroniczne gadżety: "Zabierają nam całe prywatne życie"

Coś równie istotnego stara się przekazać widzowi wspomniane porównanie telefonu do czarnej skrzynki, kojarzące się jednoznacznie z możliwością nastąpienia katastrofy. Kiedy związek dwojga ludzi nagle rozpada się – gdy następuje ta prywatna katastrofa, wystarczy czasem spojrzeć w treść wysłanych wiadomości, prześledzić zdjęcia i kontakty partnera, by poznać jej przyczyny. Ale osobistą katastrofą może być przecież cokolwiek innego, coś, co jest w stanie pogrzebać towarzyskie stosunki. Widać twórcy filmu chcą nam przypomnieć, że elektroniczne gadżety stały się ważnymi, zaufanymi pośrednikami w międzyludzkich relacjach. Mają na nie swój osobliwy wpływ, ustanawiają bowiem nowe typy zapośredniczonych relacji (kontakty na portalach społecznościowych, wirtualny flirt, cyberseks, gry online itp.).

Status technologicznych aparatów – w swobodnych rozmowach przyjaciół – urasta nawet do rangi ludzkich osobowości; mężczyzna to PC – jest tani, często się zawiesza i łapie wirusy, z kolei Mac to kobieta – może jest inteligentna i elegancka, ale także droga i kompatybilna tylko ze sobą. Ten świetny żart nie tylko błyskotliwie oddaje obecne w kulturze napięcie między dwiema płciami (postrzeganymi jako przeciwieństwa) i łączy je z opiniami na temat popularnego hardware'u, ale także wskazuje na nasze - raczej nieumyślne, a wyrażane jednak w języku - wyobrażenie człowieka jako maszyny. Geneza tych myślowych zapędów związana jest być może z tym, że zamiast patrzeć ludziom w oczy, chętnie łączymy się z nimi za pośrednictwem ekranu i klawiatury. Bywa przy tym, że lepiej od osoby z krwi i kości znamy jej awatara. Jak dowodzą badacze mediów, może się to negatywnie przekładać na intensywność interpersonalnych relacji. Czy to krok w stronę jeszcze większej katastrofy, czy tylko cywilizacyjna dogodność? 

Katharsis nie będzie

Zaćmienie Księżyca nie jest tu tylko ładnym ozdobnikiem – jego poszczególne fazy punktują kolejne etapy burzliwego procesu ujawniania się prawdy. W kulminacyjnym momencie zaćmienia z przyjacielskich więzi pozostają już tylko strzępy. Srebrna tarcza zjadana przez cień zapowiada bowiem chaos; moment zapomnienia, w którym zabawa idzie zdecydowanie za daleko, a towarzyskie spotkanie przeradza się w dramat o nieszczerej naturze człowieka. Z kolei prawda, choć pożądana z etycznego punktu widzenia, okazuje się bolesna i trudna w zaakceptowaniu.

Pomyli się jednak ten, kto stwierdzi, że to cała puenta. Obraz Włocha, to nie tyle opowieść o ukrytym kłamstwie, co raczej... "filmowe kłamstwo" o kłamstwie. W zakończeniu nieoczekiwanie film zrywa z zasadą narracyjnej ciągłości i rzuca wyzwanie uważności widza, który ponadto musi odkryć nowy pogłębiony sens całości. Dla Genovese łatwy w odbiorze, dosłowny przekaz nie stanowi priorytetu – za złudzeniem potoczystej fabuły chowa się ironia oraz zamiar wywołania u odbiorcy poznawczego dysonansu.

W ostatnich scenach okazuje się, że gra o prawdę wcale się nie wydarzyła, że obejrzeliśmy właśnie historię spod znaku „co by było gdyby”. Dowodzą tego końcowe ujęcia, w których śmiertelnie skłócona para, opuszczając mieszkanie przyjaciół, znowu łapie się za ręce; na nowo ożywają pozory małżeńskiego szczęścia, a przyjaźń wydaje się nienaruszona. Wszyscy zachowują się jakby przed chwilą nic nie zaszło. Czy w drzwiach mogli wybaczyć sobie aż tyle? Są też wizualne detale: Bianca – to na niej pierwszej koncentruje się uwaga widza po tragicznej w skutkach kolacji – ma rozpuszczone włosy, mimo że przed chwilą je upięła, a jej usta powinny mieć wyraźnie karminowy kolor. Gdy Luna powraca do pełni, oznaki zdruzgotanych relacji nagle zostają anulowane. Prawda nie wyszła na jaw, to był tylko księżycowy czar!

Kino klasyczne pozwalało widzowi odczuć ulgę (przeżyć oczyszczenie z negatywnych emocji) wraz z przywróceniem status quo, gdy w obrębie filmowego przedstawienia znowu nastawała harmonia. Natomiast w Dobrze się kłamie... mamy do czynienia z trikiem, ironicznym złudzeniem ciągłości przyjacielskich relacji. I chyba nie od razu rozumiemy dlaczego tak się dzieje. Przecież kłamstwa nie zostały jeszcze wybaczone, bohaterowie dopiero co skonfrontowali się z prawdą i swoim nowym wizerunkiem w oczach innych. Przepracowanie tego wymagałoby dużo czasu, może lat... Tymczasem ostatnią scenę kolacji i przewrotne zakończenie (wzięte już z innego porządku, z historii, w której telefony nie zostały wystawione na stół) łączy sugestywny gest połączonych dłoni.

„Jak stracić przyjaciół” - aplikacja na twój telefon

Postawmy zasadnicze pytanie: jaki jest więc przekaz filmu? Czy Genovese rozwiewając iluzję „lunatycznej gry” o prawdę, która zmierzała ku cierpieniu i rozstaniu, nie nobilituje aby – jak sugerowała jedna z recenzji filmu – kłamstwa i degrengolady? W jakimś sensie kłamstwo zostaje przecież podtrzymane - powraca na koniec jako warunek kruchego towarzyskiego ładu.

Wyzwanie zaproponowane przez Evę miało zapewne posłużyć tylko rozwianiu podejrzeń na jej własny temat. Tymczasem Rocco – jak się okazuje – nie przystał na zasady gry, mając na uwadze emocjonalną kruchość swoich gości. Peppe nie porzucił jednak swoich przyjaciół i wychodzi z kolacji w dobrym nastroju, chociaż gdy bezskutecznie próbuje wprosić się na koleżeński mecz, zauważamy, że przyjaciele od zawsze przeczuwali jego wstydliwą tajemnicę. Wolą jednak nie dopuszczać do siebie ostatecznej prawdy - wyrażonej wprost. Domyślają się, ale nie chcą wiedzieć na pewno. Jak długo Peppe ukrywa swoją tajemnicę, oni, nie mając możliwości skonfrontowania się z prawdą, będą ukrywać swoje fobie wobec odmienności. Co gwarantuje względną równowagę w koleżeńskich relacjach.

ujęcie - za pomocą specialnego obiektywu - uczula na relacje między postaciami
Zdjęcia z wykorzystaniem małej głębi ostrości świetnie oddają symboliczny dystans między bohaterami. Operatorski majstersztyk.

Nieszczerość i konformizm wygrywają, ale – co ciekawe – wszyscy wydają się z tym (pozornie) szczęśliwi: małżonkowie są nadal razem, humory dopisują, Peppe nie czuje się zdeptany z błotem. Być może przykład tego ostatniego najdobitniej demonstruje, iż prawda może przynieść najgorsze skutki. Pojmujemy to, gdy Peppe w drodze do domu zatrzymuje auto na moście i podchodzi do barierki. Znowu reżyser stroi sobie ponury żart.

Narracyjna wolta Genovese zdaje się sugerować odważną tezę, że bezwzględna prawda nie tylko przynosi krzywdę, ale w efekcie niweczy przyjacielskie relacje. Jej użycie jest więc - zaryzykujmy to stwierdzenie - aspołeczne i nieetyczne, bo przynosi psychiczne cierpienie i samotność. Czy nie lepiej byłoby zachować te relacje (jakie by nie były), uznać je za najcenniejsze? Dyskutując dalej na ten temat stwierdzilibyśmy zapewne, że związek oparty na oszustwach jednak nie stanowi wartości; że Bianca miała zupełną słuszność deklarując chęć poznania najgorszej nawet prawdy o lojalności swojego partnera. Wszak kłamstwo nie może stać się fundamentem zażyłych relacji.

Co ciekawe, gdyby ryzykowna zabawa w szczerość faktycznie się ziściła, wynikłoby z niej także kilka pozytywnych rezultatów: Eva przekonałaby się, dzięki Rocco, że relację z ich dojrzewającą córką można budować na prawach zaufania i szczerości. Z kolei Rocco zdobyłby sympatię i podziw żony. Szkoda, że jego sekrety jednak pozostaną nieodkryte. Lele i Carlotta – po gorzkiej kłótni – zrozumieliby chociaż, że ich małżeństwo spaja jedynie poczucie winy. A za sprawą dzielonej przez nich tajemnicy, uświadamiamy sobie istnienia „mniejszego zła” – takiego, które za cenę oszustwa usiłuje ograniczyć nadmiar krzywd. 

Stojąc na moście

Koniec końców otrzymujemy dwie linie fabularne, które – na mocy ekranowej fikcji – spaja obecność Księżyca o dwoistej naturze (na co wskazują same dialogi). Sprawia on, że dwie opowieści na chwilę się przenikają, dając nam do myślenia. Tak oto kolacja, od momentu podjęcia gry, staje się historią alternatywną, zainicjowaną przez znikający Księżyc. Z kolei zakończenie, już w obliczu uzdrawiającej pełni, wyraża stan „normalności” – codzienny charakter relacji między postaciami. Genovese pozwala nam więc spojrzeć na tę normalność przez pryzmat innej historii, która wydarzyła się właśnie – to też część odautorskiego szyderstwa – dzięki wpływowi zaćmienia. Rzuca na nią osobliwe, lunarne światło prawdy. I tu otwiera się cały pokład ironii. Nie ma więc mowy o finalnym przywróceniu porządku, widz – zwiedziony do kina zapowiedzią przedniej zabawy – musi teraz je opuścić z mieszanymi uczuciami.

Genovese nie podsuwa konkretnych wniosków, nie udziela jasnych odpowiedzi. Ujawniając fałsz w relacjach przyjaciół, daje jedynie asumpt do głębszego namysł nad charakterem naszych więzi. Nawiązuje do kulturowego statusu technologii, która bezpowrotnie wdarła się w międzyludzkie relacje i być może – rozpatrywana szerzej – stała się nawet naszym cywilizacyjnym „zaćmieniem”. Bo czy na co dzień, przekupieni jej funkcjonalnością, pamiętamy także o jej ciemnych stronach? Natomiast będący w centrum opowieści bohaterowie, uzbrojeni w cięte riposty, anegdoty i sekrety, to tylko dialektyczne figury, wektory pewnych postaw. Ich celem jest naświetlenie problemu i postawienie widzowi pytania: wolisz szczerość, prawdę, która czasem może wywrócić twoje życie do góry nogami, czy może konformizm, poczucie szczęścia za cenę błogiej nieświadomości? 

grupowe zdjęcie selfy - wszyscy uśmiechają się do obiektywu

Komentarze

Popularne posty