Wiosna filmów: "Jezioro Dzikich Gęsi"

Scenę "Jeziora Dzikich Gęsi", tę zapadającą w pamięć ze względu na swój absurd, zapowiada głuchy łomot dobiegający zza ścian jednego z hotelowych pokoi. Po śladach krwi orientujemy się, że to Zenong Zhou - poszukiwany przez policję, bohater tej neo-noirowej opowieści - został obity stalowym prętem. Ale największa erupcja przemocy dopiero nastąpi, najpierw oprawcy - dawani rywale oraz partnerzy w mafijnym biznesie - muszą, zgodnie z niepisaną konwencją kina, zwerbalizować swój zamiar, wyznać wątpliwości i usprawiedliwić się. Wysoka nagroda za głowę Zenonga unieważniła, i tak wątpliwy, kodeks półświatka. Gdy jeden ze zbirów oddaje mocz w toalecie, następuje seria gwałtownych ciosów i wartko zmontowanych ujęć. W ruch idzie nóż i... kobieca parasolka, którą nasz bohater z pewnością rozpoznał. To symbol zdrady. Zakończona szpicem parasolka tnie mocniej niż ostrze... Takiej estetyki przemocy nie powstydziłby się nawet Quentin Tarantino.


plakat przedstawia gangstera z zapalniczą w ręku, spowija go fiolet nocnego neonu
Plakat do filmu

Recenzja filmu "Jezioro Dzikich Gęsi" Yi'nana Diao. Jego przedpremierowy pokaz miał miejsce na wirtualnej 26. odsłonie Wiosny filmów

Jej reżyserem jest jednak Chińczyk Yi'nan Diao, twórca nagrodzony niegdyś Złotym Lwem za "Czarny węgiel, kruchy lód" (2014). Najnowszy film, "Jezioro Dzikich Gęsi" to kryminalna opowieść o człowieku zmierzającym na spotkanie śmierci, chcącym jednak w ostatnich godzinach życia ocalić swoje dobre imię. Raz jeszcze Yi'nan Diao czerpie pełnymi garściami z estetyki współczesnego czarnego kryminału, ale chodzi tu o coś więcej, niż tylko zabawę zapożyczoną formułą. Środki filmowego wyrazu, jak: nocne zdjęcia oblewanego deszczem miasta i krzykliwe plamy neonowego światła, ekspresjonistyczne cienie, a także widoczna przesada, makabra i nawet obscena, mają budzić uwagę i przysłaniać ekscesem bardziej "drażliwe" – zwłaszcza w oczach cenzora – wątki. Ta estetyczna brawur, jak i poruszona problematyka społeczna, sprawiły, że film dopuszczono na międzynarodowe festiwale filmowe – wszak kino gatunkowe z Dalekiego Wschodu ma w tym obiegu dobrą passę, a chińskie władze zabiegają o promocję własnej kultury, de facto - potencjał swojej soft-power. Jednak nie otrzymał dostępu na ekrany rodzimych kin. Z tej perspektywy okazał się nie dość "propagandowy", zbyt – mówiąc ogólnie – niewygodny. Przynajmniej tak widzi tę chińską taktykę, i jej rezultaty, krytyk z Polski, w której przed '89 twórcy kina także poszukiwali sposobów na obłaskawienie cenzury.

Głównym bohaterem "Jeziora Dzikich Gęsi", jak to było już napisane, jest Zenong (Hu Ge), głowa jednego z grasujących w Wuhan (tak, tak, właśnie TAM!) gangów złodziei motocyklów. Miasto podzielone jest na dwie strefy wpływów: większa należy do Chińskiej Republiki Ludowej, ale nabrzeże tytułowego jeziora to królestwo mafii, procederu i specyficznie pojętej wolności. Jej wizytówką są plaże osłonięte wysokimi bilbordami, po których w białych kapeluszach – to czytelny kod dla wtajemniczonych – spacerują prostytutki. Do tego świata – także ze względu na lokalne nastroje społeczne – nie mają wstępu służby mundurowe. Dlatego tylko tutaj może schronić się Zenong, po tym jak przypadkowo, podczas strzelaniny między gangami, zabił policjanta. W tych trudnych chwilach, na zlecenie swojego szefa, pomaga mu jedna z prostytutek, Liu Aiai (Gwei Lun-mei). Nim policja i żandarmeria zbiorą dostateczne siły, by przeczesać niepokorną dzielnicę – wszak idzie o medialny wizerunek władz – Zenong spróbuje rozegrać tę beznadzieją sytuację tak, by nagroda za jego głowę trefiła w ręce żony i syna. Realizacji tej "ostatniej woli" nie sprzyja jednak fakt, że przed paru laty porzucił swoją rodzinę, aby walczyć o wpływy swojego gangu. Jednym zdaniem, Yi'nan Diao, eksploatując konwencje kina noe-noir, opowiada o desperackiej próbie ekspiacji.

Ten rodzaj filmowej estetyki już u swych klasycznych źródeł udowodnił swoją atrakcyjność w ukazywaniu historii bohaterów pozbawionych widoków na przyszłość (np. "Asfaltowa Dżungla", 1950). Jednak Yi'nan Diao ma także inny, ambitniejszy cel. W dobie politycznej i gospodarczej prosperity tzw. "Państwa Środka"*, stylistyka czarnego kryminału służy mu jako artystyczne narzędzie w krytycznym ukazywaniu chińskiej rzeczywistości - jako furtka do demonstrowania nieprzychylnych nastrojów społecznych (sprzecznych z odgórną strategią wizerunkową) oraz poddawania rewizji mitu o powszechnym dobrobycie i kolektywnej jednomyślności, a wiec - dość czytelnych niepowodzeń chińskich władz.

Niejako w tle sensacyjnej opowieści o zbrodni i policyjnej obławie, na skwerach i w zaludnionych zaułkach Wuhan znajdujemy ubogie kramy i nędzne rzemieślnicze zakładziki, tak nie przystające do renomy azjatyckiego tygrysa, marketingu prowadzonego pod hasłem: "najnowszej myśli technicznej made in China". Napotykamy, niby to przypadkiem, nielegalne zgromadzenia ludzi szukających "fachu"; z uwagą słuchających instrukcji poświęconych rozbrajaniu alarmów i kradzieży motorów, poszukujących "patentu" na podróbki zachodniej odzieży, ewentualnie ludzi ciężko pracujących fizycznie – jeśli okazali się nieskorzy do procederu – w obskurnych fabrykach i manufakturach, w hałasie i brudzie. W rejonie jeziora, poza zasięgiem państwowej kontroli, gdzie o sukcesie jednostki najlepiej zaświadczają pieniądz i bezwzględny charakter, prym wiedzie oczywiście przestępczość zorganizowana. W tym leseferystycznym półświatku – efekcie ubocznym gospodarczej transformacji Chin, jednostka, choć wolna od aparatu reżimowej przemocy, staje się niewolnikiem dzikiego kapitalizmu. (Jest to więc po części także krzywe zwierciadło Zachodu.) By wykorzystać pełnię tych możliwości, zostać liderem gangu, Zenong porzuca rodzinę. Z kolei Liu Aiai, z braku podobnych możliwości, zostaje – jak wiele innych dziewcząt – upodlona i uprzedmiotowiona.

Celną alegorią sytuacji, w jakiej znaleźli się Chińczycy, którzy nie załapali się na ekonomiczny dobrobyt, jest wizyta tych dwojga w nadbrzeżnym gabinecie osobliwości. W groteskowej, nieco surrealistycznej scenie, rozgrywającej się w centrum namiotu, bohater spotyka kobietę-eksponat, a właściwe... samą jej głowę. Za niewielką opłatą osobliwa głowa podryguje i śpiewa. Podczas seansu wyraźnie daje się zresztą odczuć, że reżyser chętniej poświęca się nieśpiesznemu opowiadaniu o zdeterminowanym losie jednostki oraz badaniu wypaczonych, pozbawionych ufności i empatii międzyludzkich relacji, niż na budowaniu atmosfery wzrastającego napięcia, czy komponowaniu efektownych zwrotów akcji – rzeczy tak przecież istotnych dla odbioru i oceny dzieła. Główny bohater, jakby na potwierdzenie autorskiego zamysłu, z maoistycznym spokojem i powagą (tocząc długie rozmowy przerywane ciszą i paleniem papierosa) zmierza ku końcowi swej ścieżki. 

Umiejętnie balansując na granicy absurdu i mroku, chiński reżyser przedstawia zresztą więcej groteskowych, na poły śmiesznych, na poły groźnych sytuacji. Nierzadko doprawionych zawoalowanym szyderstwem. Widowni powinny przypaść do gustu zwłaszcza policyjne akcje, poprzedzone długimi preludiami sztuki kamuflażu i pozorowania codziennego życia ulicy. Jedna z takich scen przejdzie niebawem do historii kina, ale ja nie będę Wam zdradzał już nic więcej. Choć "Jezioro Dzikich Gęsi" nie porywa może pod względem dramaturgicznym - raczej próbuje uwieść nas monotonią deszczu i blichtrem neonowych świateł, a od zaskoczeń woli kontemplowanie społecznych paradoksów życia w komunizmie i kapitalizmie jednocześnie, to wydaje mi się, że wierny, poszukujący świeżych wrażeń miłośnik X muzy, na nowy film Yi'nana Diao powinien się wybrać. Nie miej, to już Wasza ścieżka.


* Określenie "Państwo środka" jest wyrazem tamtejszego etnocentryzmu, dlatego przytaczam go z pewną ostrożnością i w cudzysłowie, by nie umacniać stereotypu.

_

"Jezioro Dzikich Gęsi", reż. Yi'nan Diao, Chiny, 2019.
Festiwal Wiosna filmów odbywa się na platformie Mojeekino.pl

Trochę więcej kultury: Agitacja Kulturalna

Komentarze

Popularne posty