Ansiblog - nasz dylemat #2

To paradoks. Spędzam długie godziny przed komputerem, korzystam z wielu dostępnych za pośrednictwem internetu treści: oglądam filmy, seriale, konferencje i wykłady o kulturze i technologii, sporo czytam. To oczywiście wzbogaca mnie (przy pewnym krytycznym nastawianiu wobec jakości tych treści), ale jednocześnie odbiera mi własną kreatywność i czas na inne, także te istotne, życiowe aktywności. Biorąc udział w tej pogoni za obrazami i wiedzą, coś otrzymuję, ale też tracę.

Co powinno być ważniejsze w moim życiu? Nie potrafię stwierdzić.

 

spętany chłopiec zapatrzony w ekran telefonu
"Dylemat społeczny" 2020

Ansiblog to zapiski na marginesie dnia. Piszę w nich od siebie, swobodnie. O filmie, o książce, o kulturze, o czymkolwiek, ale tym razem nie po to, by wszystko dogłębnie analizować. W powieściach Ursuli K. Le Guin ansibl był wspaniałym wynalazkiem, medium do szybkiej międzyplanetarnej komunikacji. Służył społeczeństwu, którego jednostki były od siebie oddalone o lata świetlne. Dzięki niemu mogły przetrwać i pozostać wspólnotą. Temu właśnie służy wymiana myśli. Chciałbym, by Ansiblog - na znacznie skromniejszą, lokalną skalę - jako znikoma cząstka globalnej sieci, służył podobnemu celowi.

Każdy, kto od marca skłania się raczej ku samoizolacji (a wśród moich znajomych jest sporo takich osób), domyśla się co mnie dręczy: imersja w nieustającym strumieniu atrakcyjnych treści może właściwie trwać non stop. Mój telefon wprawdzie nie wysyła mi powiadomień, przeważnie milczy, ale ten większy ekran w zaciszu własnego pokoju kusi przez cały dzień i noc.

Postawiłem kilka zapór mediom społecznościowym i Google'owi, z którego licznych usług korzystam (np. YT, Blogger), ale i tak uważam, że wpadłem w ten cyfrowy świat jak śliwka w mętny kompot. GAFA - pamiętacie ten akronim? - pewnie mają mój dość zaawansowany profil osobowy; wiedzą gdzie mieszkam, z kim się przyjaźnię, co lubię, jakie są moje potrzeby, jak skutecznie kraść moją uwagę itd. Nawet gdybym był codziennie skoncentrowany na walce o swoją prywatność i niezależność w sieci, to ciężko jest przechytrzyć armię dobrze opłacanych pracowników Big Tech, którzy codzienne pracują nad ekonomiczną wydajnością swoich programów. Może jeszcze trudniej jest przeciwstawić się sztucznej inteligencji, której działań często nie rozumieją sami jej twórcy (!). Dla nich najważniejsze, że AI jest efektywna (dzięki uczeniu maszynowemu i zasobom Big Date) i zawsze czujna.

Jeden umysł nie sporta takiemu wyzwaniu.

Właśnie temat naszej zależności od mediów społecznościowych - tej indywidualnej i tej zbiorowej - podejmuje film dokumentalny "Dylemat społeczny" ("The social dilemma", 2020), zrealizowany dla Netflixa. Jego twórcy, Jeff Orlowski i dwaj jego współscenarzyści, zachęcili do spowiedzi w obecności kamer pokaźne grono byłych pracowników social media, sprawców całego zamieszania. Skruszonych i przejętych konsekwencjami własnych osiągnięć pracowników i ex-lderów wielkich korporacji. Którzy, bazując na wiedzy o ludzkiej psychologii i działaniu, przyłożyli rękę do powstania systemów podtrzymujących uwagę użytkownika, manipulujących jego przyszłymi decyzjami, potrzebą utrzymywania więzi z innymi i gromadzenia informacji o świecie. Okazuje się znowu, że tak skonstruowane środowisko technologiczne, zorientowane na krótkoterminowy zysk nielicznej grupy, nie na dobro ogółu, ma realny wpływ na jakość naszego życia i stan demokracji.

Twórcy filmu dołożyli starań, by zaprezentować te spostrzeżenia i zarzuty wobec społecznościówek w przystępny sposób - za pomocą historii o życiu "zwyczajnej amerykańskiej rodziny". Ilustrują krok po kroku jak przebiega profilowanie członków rodziny (zwłaszcza na przykładzie dzieci) i jak to wpływa na wzajemne relacje przy stole oraz ich życie społeczne. Jest w tym trochę dydaktyzmu, owszem, ale można go ścierpieć. Zresztą, podobnej instrukcji-przestrogi na temat SM z pewnością zabrakło nam, gdy beztrosko wkraczaliśmy w algorytmiczny świat FB, Insta, czy TikToka.

Podoba mi się, że ta opowieść o uprzedmiotowieniu, manipulacji i zatraceniu prawdy, nie kończy się apokaliptycznie brzmiącą konkluzją. Poprowadzona przez liczne głosy refleksja – kolejna próba rozniecenia problemu w przestrzeni publicznej, choć nosi znamiona dystopii, to jednocześnie nie ukrywa faktu, że nowoczesne media przyniosły nam także pewne korzyści. Świadomość społeczna (powoli) rośnie, dlatego można mieć odrobinę nadziei, że obywatele "wirtualnych państw" w końcu upomną się o swoje prawa.

Może na początek wystarczyłby jasny zbiorowy sprzeciw użytkowników wobec polityki FB, celny hasztag, od którego zaczynała się przecież niejedna gorąca debata.

"Dylemat społeczny" dostępny jest w ofercie Netflixa, światowego lidera wśród platform VOD, z pewnością więc trafi do sporej grupy odbiorców. Ponadto, to odpowiedni czas na wznowienie debaty na temat oddziaływania cyfrowych mediów na nasze życie. Jak pisze Naomi Klein: „Dla wielu graczy z Doliny Krzemowej pandemia okazała się wymarzoną szansą. Branża technologiczna liczy, że wreszcie zyska uznanie i wpływy, które uważa za należne i zasłużone”. Strach, obawy o zdrowie i gospodarkę zdają się dawać przyzwolenie na mętne, nieuregulowane dotąd prawnie praktyki stosowane przez potentatów Cyfry. Źle się stanie, jeśli wykorzystają moment zbiorowej słabości.

Tymczasem przeżywanie zdalne, zapośredniczone staje się powoli normą w państwach wysoko rozwiniętych. Koronawirus, jak pisał Jacek Dukaj, jedynie przyśpieszył ten trend, "ochrzcił nas wspólnym doświadczeniem życia w takiej normalności". Pora pogodzić się z myślą, że reguły wpisane w (niewidoczne, niepojęte) algorytmy, jak i w modele biznesowe liderów Doliny Krzemowej mają doniosły wpływ na naszą codzienność.

Ps. Zastanawiam się tylko, kiedy cyniczny zarząd Netflixa pozwoli sobie na krytykę własnych praktyk. Wszak jego strategia "kubła" z filmami, stawiająca raczej na ilość, nie na jakość prezentowanych treści oraz procedura profilowania użytkownika, zdają się mieć równie wiele do zarzucenia.

Log out.

Komentarze

Popularne posty