Ból głowy i "Człowiek z Wysokiego Zamku"

Uwaga: poniższy tekst nie jest recenzją, prezentuje natomiast - nie zdradzając znaczących szczegółów fabuły - swobodną refleksję nad pewnym zagadnieniem. Przed lekturą warto poznać wymienioną w tytule powieść Philipa. K. Dicka, której zresztą nie trzeba polecać.

Zadziwiająca jest ta zdolność literatury – myśli Reiss, konsul Rzeszy w San Francisco – nawet taniej, popularnej literatury, do działania na wyobraźnię. Nic dziwnego, że książka jest zakazana w obrębie Rzeszy; sam bym jej zakazał. Żałuję, że zacząłem ją czytać, ale teraz już za późno, muszę skończyć.
Gdy konsul Rzeszy przewraca stronice "Utyje szarańcza", popularnej powieści pióra Abendsena, dziwiąc się jak przekonująco autor przedstawił wizję świata, w której Amerykanie i Anglicy dali łupnia Państwom Osi, świat za drzwiami jego gabinetu nurza się w szarej codzienności: riksze przeciskają się mozolnie między autami, pod Golden Gate przepływa swobodnie japoński lotniskowiec, kolejna rakieta Lufthansy pokonuje Atlantyk, a radio monotonnie donosi o kolonizacyjnych postępach faszystów na Marsie. Ot, dzień powszedni dla jednych. Dla pozostałych, tych mówiących z amerykańskim akcentem - niekończący się obłęd.

Książka potrafi - choćby tylko na czas lektury - zawrócić w głowie, spowodować chwilowy mętlik. (Potrafi, prawda?) Pewnie nie wszystkie, jedynie te nieliczne, szczególne przypadki. Ale czy dzięki oddziaływaniu na wyobraźnię może wręcz usunąć grunt pod nogami, zachwiać naszym wyobrażeniem na temat rzeczywistości i przyprawić o ból między uszami? (Chyba nie? Chociaż...) To może zależeć od wielu spraw: od indywidualnej wrażliwości i predyspozycji, aktualnego stanu psychicznego czytelnika (czy koresponduje on z umysłem autora), natury kwantowej rzeczywistości i tego... z czym jest Twoja zielona herbata. ;)

człowiek z wysokiego zamku, F. K. Dick
Wysoki Zamek wg W. Siudmaka. Taak...
 W każdym razie, zdaje się, że taki efekt pragnął uzyskać Philip K. Dick w "Człowieku z Wysokiego Zamku" (i in. swoich powieściach). W tej historii alternatywnej, gdzie Hitlerowcy wraz z sojusznikami wygrali II wojnę światową (co wprowadza oczywiste kontrasty), przeplatają się w charakterystyczny sposób aż trzy światy: 1) rzeczywistość w której toczy się akcja – skolonizowana Ameryka, 2) papierowa rzeczywistość autorstwa niepokornego Abendsena, oraz 3) nasza rzeczywistość, różniąca się jednak od poprzedniej, gdzie Amerykanie spokojnie żują swoje hamburgery, słuchając rzępolenia szaf grających. Nawiasem mówiąc, aby dzisiaj wyłapać w książce tę ostatnią – jedynie powierzchownie nakreśloną, trzeba posiadać w pamięci pejzaż USA z lat 60. Poza tym, że jest to "nasz" świat, chociaż już zdezaktualizowany, bo książkę Dicka wydano po raz pierwszy w 1962, jest to też swoista rzeczywistość-matka, bowiem tutejsza przeszłość (znana nam z podręczników) stanowi punkt wyjścia dla pozostałych światów – pewnego rodzaju "zajezdnię kolejową", z której rozwidlają się kolejne tory alternatywnych, równorzędnych historii.

Jednak, czy aby na pewno równorzędnych? Tu pojawiają się pierwsze symptomy migreny.

Zamysł Dicka nie jest banalny - nie opiera się na założeniu (jakie chyba pierwsze jawi się czytelnikowi), że treść "Szarańczy" Abendsena - którą poznajemy za sprawą bohaterów - powoli utka wizję naszej, jedynej słusznej rzeczywistości (w której nazizm przegrał wojnę i został potępiony). Autor "Ubika" uzyskałby w ten sposób swoisty paradoks, polegający na ontycznym zrównaniu statusu książki (w książce) i naszego wymiaru. To byłoby jednak zbyt "nudny" trip.

Wracając do meritum, punktem wyjścia dla tej "wielo-światowej" opowieści, była naukowa koncepcja wieloświatu właśnie (Dick wspomina o tym w posłowiu). Według niej, wszystko co może się zdarzyć ma swoje miejsce w innej rzeczywistości – w innym jej odgałęzieniu. Wieloświat ma więc kształt wiecznie rozgałęziającego się drzewa. Dlatego też uprawnione wydaje się istnienie wszystkich trzech światów (i - potencjalnie - wielu następnych). Dick wyraża myśl, że do rozpoznania struktury tego uniwersum niekonieczna jest wiedza naukowa, można ją odkryć indywidualnie. Lub też z małą pomocą... literatury. (Znając biografię autora, pomyśleliście pewnie o czymś innym... :))

Bohaterowie powieści, zaczytani w Abendsenie i wytyczający swoje życiowe ścieżki zgodnie z podpowiedziami starożytnej wyroczni "I-cing" (czy też: "I-Ching"), borykają się z takim właśnie złożonym uniwersum i jego tajemniczymi siłami. Księga "I-cing" stanowi tu swoisty klucz do poznania rzeczywistości, jak i charakteru jej przemian. (Swoją drogą, smaczku dodaje fakt, że "Księga przemian" faktycznie istnieje i cieszy się popularnością; pewna strona internetowa oferuje nawet użytkownikom możliwość składania zapytań...). Niestety nie wszystkim bohaterom Dicka dane jest przeniknąć złudną fasadę świata, osiągnie to – trochę przypadkiem – tylko osoba odnajdująca drogę do źródła, do miejsca gdzie... hm, jedna książka może odpowiedzieć na pytanie o prawdziwość drugiej. Jakkolwiek to brzmi, z perspektywy powieści jest to pytanie zasadnicze. (Tak, wypiłem już swoją herbatkę.) Omnipotencja (i megalomania) pisarza igra tu z powszechnymi wyobrażeniami na temat uniwersum, i chce zaszczepić w nas wątpliwość wyrażoną w pytaniu: czy aby na pewno nasz obraz rzeczywistości, w której na co dzień żyjemy, nie jest tylko fikcją?

W efekcie finałowa impreza u Abendsena, gdzie ważą się te fundamentalne kwestie, robi się smętna. Można by rzec: ontologicznie przygnębiająca. Gospodarz traci błysk w oku, gubi dobre maniery i popija tęgo Old Fashioned. Nie od razu przejdzie mu ten metafizyczny kac.

_
Jasnych i przenikliwych myśli :)  – życzę wszystkim, którzy, jak ja, czują się ostatnio zagubieni w polskiej rzeczywistości. Swoją drogą, ciekawe co mogłyby o niej powiedzieć heksagramy chińskiej wyroczni...

Komentarze

Popularne posty