Koniec świata – o nastrojach i przyszłości

Pesymizm to nasz konik. Spytaj Polaka co myśli o życiu a otrzymasz dosadną odpowiedź. Ale to nie tylko nasza narodowa domena. Steven Pinker w swojej najnowszej książce Nowe Oświecenie przekonuje, że pesymizm jest zasadniczą cechą zachodniej kultury. Polak, Francuz czy Amerykanin – jednym głosem mówimy o polityce i o wydarzeniach na świecie. Czarno widzimy przyszłość. W kinie – nie potrafię sobie przypomnieć... – nie było chyba utopii, która by się ziściła, przynosząc ludziom szczęście. Przynajmniej takiej, która trwale zapisałaby się w zbiorowej pamięci. Historia przecież przekonała nas, że to nie możliwe. Rozmiłowaliśmy się w apokaliptycznych narracjach – począwszy od Wellsa czy Orwella po film Matrix; zaciskając zęby oglądamy Czarne lustro, w którym Charlie Brooker, jak w upiornym kotle, miesza nasze najgorsze lęki.


Kochamy to.

Co te minorowe nastroje mówią o nas, jak się przekładają na życie społeczne? Ile prawdy jest w pesymistycznych wizjach przyszłości? Spróbuję odpowiedzieć na te pytania możliwie obszernie. Dorzucę garść informacji, opinii naukowców i – czego nie mógłbym sobie darować – kilka popkulturowych dygresji.

Zmartwiony Gordon Cole na tle fototapety przedstawiającej wybuch bomby atomowej
Gordon Cole przeczuwa najgorsze... (Twin Peaks, 2017)

Wszystkie "końce świata"


O tym, że świat ma się nie najlepiej słyszał chyba każdy. Długo by wymieniać problemy i obawy. Mówi się o kryzysie zachodniej kultury (jej soft power), schyłku liberalnej demokracji i zachodniej tożsamości, a skoro tak, to i końcu chrześcijaństwa. Jeśli zagrać w skojarzenia, wyłoni się jeszcze terroryzm, a zaraz po nim: "zły islam". Trwa nadal – jak chcą ekranowe gadające głowy - kryzys migracyjny. Naukowcy przekonują o kryzysie ekologicznym, objawiającym się znaczącym wzrostem średniej temperatury na Ziemi, który – jak usłyszałem w radiu – przez niektórych polskich polityków postrzegany jest jako... "brudna zagrywka Zachodu" wobec naszej energetyki. Szybko więc do apokaliptycznej puli dorzucam kryzys autorytetu nauki. Mamy wreszcie deficyt zaufania do internetu i mediów społecznościowych (z których, mimo wszystko, nie potrafimy zrezygnować) z ich nieprzejrzystymi praktykami. Wisienką na tym ostatnim torcie niech będzie "kryzys prawdy" (vide: "post-prawda") – obłuda sceny politycznej, stronnicze programy informacyjne i prasa. Ponadto niektórzy analitycy ekonomiczni wróżą nam jeszcze rychły kryzys gospodarczy...

Znamy to z mediów, które chętnie karmią nas wizjami nieszczęść, więc nie będę ich dalej mnożył, acz w kilku wymienionych wypadkach chciałoby się przynajmniej postawić znak zapytania. Do tej puli złych wieści, każdy mógłby dorzucić jeszcze jakiś własny niepokój lub dołek egzystencjalny. Ja sam piszę ten tekst, by poprawić sobie nastrój. ;) Hm, a może nie? Tak czy inaczej, wydaje się - biorą pod uwagę wszystkie opinie - iż świat stoi nad przepaścią i spogląda w otchłań. Zionie z niej - rzeknie kiepski prorok zagłady - chaos, chłód i śmiertelna ciemność. Albo nie, inaczej: z czarnej rozpadliny, w którą przechyla się kolejne miasto dochodzą nas urywki cynicznej piosenki Pablopavo, pomruk przyspieszającego diesla, a tuż obok, z trzewi pochłoniętej już meblościanki, Magda Gessler potrząsając lokami zapowiada kolejny odcinek Kuchennych rewolucji...

Cały ten cyrk tonie jak zakochany Titanic, ale nie gasi jeszcze świateł. Kamery monitorują, system komputerowy liczy dane telemetryczne. Ludzie wychodzą z kina. Ktoś ogląda plakat i kupuje bilet. Jest źle, może zaraz nadejdzie koniec świata, ale to przecież normalne że... życie musi toczyć się dalej.

Oto optymizm naszych czasów.

Niósł ślepy kulawego


Poczujmy się jak w Strefie. Pamiętacie? Stalker z filmu Tarkowskiego rzucał przed siebie metalowe nakrętki, by zbadać niepewny, nieznany sobie teren. Rzućmy w tę rozpękniętą przyszłość choćby kamyk, by sprawdzić jak głęboko się potoczy...

Okładka: Nowie Oświecenie. przedstawia jaskinię do której wpada światło
Nowe Oświecenie, S. Pinker
Gdy jedni biją na alarm, myśliciele tacy jak Pinker przeglądają statystyki, pukają się w czoło, i mówią nam coś zupełnie innego - żyjemy w najlepszych możliwych czasach. Z badań, na które powołuje się autor (dostarczanych m.in. przez Our World in Data), wynika, że statystycznie nasze życie trwa dłużej, jesteśmy bogatsi, zjawisko głodu na świecie maleje i, wbrew popularnym opiniom, śmiertelność z powodu wojen, katastrof, chorób, wypadków na początku XXI wieku jest najmniejsza w historii naszego gatunku. Dokonał się postęp. "Żyjemy w najbezpieczniejszej epoce w dziejach" - puka się profesor i wskazuje na wykresy, "empiryczne dowody" i zaleca racjonalne, chłodny ogląd rzeczy.

Tymczasem przeciętny Europejczyk, żyjący w lęku przed "kresem zachodniej cywilizacji" najbardziej chyba boi się terroryzmu, choć prawdopodobieństwo śmierci we własnym samochodzie lub w wyniku (relatywnie rzadkiej) zbrodni o innym charakterze jest znacznie większe. Przemoc tego rodzaju dosięga tylko jednostki, a jednak - także za sprawą mediów - na długo zapada nam w pamięć, rozbudzając najgorsze lęki i wywołując pochopne reakcje.

Ten sam Europejczyk zapytany o przyszłość, o los świata i ludzi; konkrety, jak problem głodu, biedy, ekologii, bezpieczeństwa czy respektowania praw człowieka, daje upust swojemu pesymizmowi. "Może być tylko gorzej" - powie. Smętnie pokręci głową, po czym wróci do swej prywatnej bańki – do muzyki, która dobrze go nastraja, kina (to akurat wspaniale!), które daje mu rozrywkę i kręgu znajomych o podobnych poglądach. Tymczasem ten pesymizm nie ma racjonalnych podstaw.

Jak Pinker, kognitywista, badacz ludzkiego umysłu, tłumaczy to zjawisko? Dlaczego w naszych głowach świat wydaje się chylić ku upadkowi? Media relacjonują na żywo "klęski" i "tragedie" z całego globu, dobierając informacje zgodnie z zasadą: "dobra wiadomość to zła wiadomość". Przekaz musi być spektakularny, druzgoczący, fatalny, czyli... "klikalny". To efekt batalii, jaką nadawcy toczą o naszą uwagę, najcenniejszy towar epoki cyfrowej. News o treści: "Przekazuję informacje na żywo z kraju, w którym nie wybuchła wojna" nie wzbudziłby żadnego zainteresowania, przekonuje badacz.

Chociaż media i dziennikarze w znacznym stopniu kreują negatywny obraz świata, to winni tego wyobrażenia jesteśmy także my. A właściwie nasze umysły, skłonne do upraszczania rzeczywistości, celem zachowania energii. Świeże doniesienia, zwłaszcza te, które wywołały w nas silne emocję, pozostają w naszej pamięci. Gdy więc myślimy o bliższej i dalszej przyszłości, niejako projektujemy je "do przodu", pesymistycznie szacując prawdopodobieństwo wystąpienia niepożądanych zjawisk. Psycholog Daniel Kahneman (autor Pułapek myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym) nazwał tę mentalną słabość heurystyką dostępności.

To, co dostępne – wyraziste niedawne zdarzenia, wydaje się nam bardziej prawdopodobne.

Kadr w filmu "Piękny umysł": strapiony Nash na tle grupy wojskocych, wszyscy zwróceni są w jego stronę...
Umysł - taki piękny... a niedoskonały (Piękny umysł, 2001)

Mówi o tym przypadek Johna Nasha, genialnego matematyka z filmu Piękny umysł. Przykładów jest pewnie więcej, ale do tego mam słabość z uwagi na adekwatny tytuł. Nash wkracza w dorosłość pod koniec lat 40., mając zapewne w pamięci – choć scenariusz tego nie podkreśla – świeże wyobrażenia na temat wojny oraz społeczny nakaz poświęcenia i bohaterstwa na rzecz kraju. Jego paranoiczny, chorobliwie ambitny umysł konstruuje więc – w dużym fabularnym skrócie – dogodną rzeczywistość, pełną groźnych zapowiedzi i szyfrów do złamania, tak, aby bohater, zupełnie tego nieświadomy, mógł stawić czoła nowemu zagrożeniu, udowodnić swoją wartość i geniusz. W umyśle Nasha, opanowanym przez grozę przeszłości, groźba kolejnej wojny stała się realna.

Na marginesie, czasy zimnej wojny to doskonały przykład zbiorowej obsesji na temat końca świata, co zresztą miało niebanalny wpływ na kulturę.


Wiedzieć, zabijać i tworzyć”, Charles Baudelaire


Nie możemy więc zrzucać całej winy na głodnych rozgłosu dziennikarzy i redaktorów quasi-informacyjnych portali, liczących pilnie wskaźniki odwiedzin i zyski z reklamy, problem tkwi znacznie głębiej. Także w kulturze.

Przez socjalizację wpojono nam, że sceptycyzm jest cechą, którą zawsze warto się szczycić. Owszem, w świecie nauki spełnia on bardzo istotną rolę – stanowi bodziec do weryfikowania eksperymentów i prawdziwości prac naukowych. Wśród zwykłych śmiertelników i mugoli przybiera jednak inną formę. Jeśli bloger chce się wykazać, zaimponować czytelnikowi – najlepiej niedużym kosztem - to jego opinia o filmie czy książce powinna przybrać krytyczny ton. Z kolei jeśli popadnie w przesadny optymizm, to narazi się na nieprzychylne komentarze, zarzuty o nie dość wnikliwą lekturę, czy naiwny odbiór.

Łatwość z jaką krytykowi przychodzi dezawuowanie dzieła sztuki skomentował niegdyś psycholog, Józef Kozielecki, twierdząc, że pod wieloma względami recenzent nie byłby w stanie zastąpić twórcy. Ich kompetencje odnoście wiedzy ("o czym") i twórczej heurystyki ("jak") mogą zasadniczo się różnić. Innymi słowy, krytyk może mieć zbliżoną wiedzę, która daje mu złudne poczucie słuszności swojej opinii, ale jego styl pracy i kreatywny sposób myślenia nie pozwoliłby mu na osiągnięcie podobnej jakości.

W pewnym momencie sceptycyzm, który może mieć racjonalne podstawy, przeradza się w coś więcej. Wielokrotnie rozczarowani, dopingowani przez innych, powątpiewamy także na tematy bardziej ogólne, dotyczące np. życia i przyszłości. Ten proces ma wielu sprzymierzeńców.

Choć bycie pesymistą, w sytuacjach codziennych, przychodzi nam łatwiej, to jego rynkowa i kulturowa wartość okazuje się większa. Widać to nie tylko w info-sferze, ale także tam, gdzie bije humanistyczne serce – w literaturze. Jeśli pisarz chce uchodzić za intelektualistę, znawcę kultury i cywilizacji oraz ludzkiego ducha, powinien czerpać pełnymi garściami z filozofii Nietzschego, Heideggera, Baudrillarda czy Foucaulta, a wystrzegać się natomiast "skompromitowanego" optymizmu Fukuyamy, McLuhana i innych. Intelektualny pesymizm zakorzenił się głęboko w kanonie myśli Zachodu.

Ech, ten splin końca świata. Postójmy na krawędzi dziejów jeszcze przez chwilę, choćby dla splendoru pesymizmu.

portret Charlesa Baudelaire'a (wysokie czoło, silne spojrzenie, ponura twarz)
Charles Baudelaire, "poeta wyklęty" - ikona
XIX w-ego pesymizmu i dekadencji
Obraz tonącej w przepaści metropolii, cichej apokalipsy przy grającym telewizorze uznajmy za alegorię entropii – skutek ogromu wypadków losowych, możliwych zakłóceń systemu (jak susza, katastrofa lotnicza czy irracjonalny prezydent USA), w których często nie sposób doszukać się sensu; "chaos" (ciągły napór nieuporządkowanych zjawisk), który przeważa nad względnie uporządkowaną egzystencją człowieka. Do tego zamętu, wynikającego z ogromu możliwych zdarzeń, najczęściej nie przystają kategorie dobra i zła – choć lubimy tak myśleć – oraz korespondujące z nimi mitologie. Batman nie podoła entropii, Superman... nie żyje.

Nawet Pinker przyznaje, że mimo wielu pozytywnych trendów ludzkość nie powinna opuszczać gardy, że stoją przed nią "poważne problemy do rozwiązania" o globalnym znaczeniu: wykładniczy wzrost populacji, wysoka emisja gazów cieplarnianych, wciąż spory arsenał ładunków jądrowych do rozbrojenia, czy wycinka lasów tropikalnych – pierwsze siły rzeczonej entropii. Czy zdołamy wznieść się ponad egoizm lokalnych (narodowych) interesów aby im sprostać? A może oddamy sprawę decydentom, którzy tworzą na ich temat własne, czasem pokrętne, narracje, by grać na emocjach wyborców. W świecie w którym "prawda" jest tym, co mobilizuje elektorat (populizm) lub też propagandową wizją rzeczywistości (np. obraz Zachodu w mediach rosyjskich) rozwiązanie tych naglących kwestii może być zagrożone.

Jednak nie tylko ludzkie słabości i cienie wspomnianych katastrof sprawiają, że ciężko ulec optymizmowi Nowego Oświecenia. To, że trendy dotyczące licznych zagrożeń w wielu przypadkach okazują się spadkowe (optymistyczne), nie oznacza wcale, że takie muszą pozostać. W każdej chwili może narodzić się idea, jakaś irracjonalna utopijna wizja, która może sprawić, że odchylenia na wykresie zaczną pikować w górę. I choć pozytywny trend, na przestrzeni dekad, mimo wszystko może zostać zachowany, to taka "anomalia" oznaczałaby np. wojnę na wschodzie Europy lub nagłą katastrofę ekologiczną. Czy to nas uspokaja? Oświeceniowa perspektywa, ten "optymizm liczb", który promuje Pinker ma charakter uniwersalistyczny i długoterminowy, jego ambicjom sprostać mogą tylko humanitarne organizacje międzynarodowe (jak ONZ), instytucje zdystansowane wobec interesów poszczególnych grup etnicznych. Zwykli ludzie, żyjący w konkretnym "tu i teraz" - szczęśliwie lub nie – zazwyczaj nie mają tego dystansu.

Harry Potter i czas apokalipsy

Pomówmy o "zwykłych ludziach", zwłaszcza o młodych, bo to oni przecież wejdą w przyszłość.

Na Harrym Potterze i Wiedźminie odchowało się nowe pokolenie obywateli, które jednak nie ma chęci, by współtworzyć rzeczywistość społeczno-polityczną, ani nawet wiary, że jest to możliwe (sam mógłbym się pod tymi słowami podpisać). Głównymi przyczynami takiego stanu rzeczy są być może popularny pesymizm i niechęć wobec kultury politycznej (tu znowu mój podpis). Jednak to prywatne "tu i teraz" - to jak spędzamy czas wolny od pracy i nauki, ma tu także pewne znaczenie.

Sfera prywatnego życia coraz bardziej się poszerza i rozwarstwia; dzięki postępowi do własnej dyspozycji mamy szereg mediów i najnowsze treści, po które nie musimy wychodzić z domu. Łatwo w tej komfortowej strefie zamieszkać, jak – nie przesadzając – w równoległym świecie. A stamtąd często nie widać zapraszających gestów ze strony demokracji. Zwłaszcza, gdy nasza uwaga skupiona jest na intensywnym przeżywaniu czegoś innego: jedni w skupieniu eksplorują akurat świat Dzikiego Zachodu w Red Dead Redemption 2, inni wpadają w objęcia guilty pleasure, namiętnie oglądając kolejne odcinki Sex Education.

We własnych mieszkaniach, zatroskani tylko o własne sprawy, czujemy się względnie bezpieczni, a wciąż rozwijające się media i technologie (pęczniejące od możliwych atrakcji) zapewniają nam wytchnienie od zgiełku polityki i problemów świata, których samo tylko pojęcie wymagałoby od nas dużo energii i czasu. To świat Truman Show, oaza fikcji, w której – w przeciwieństwie do głównego bohatera – chętnie się zamykamy. W taki sposób nastroje przekładają się na społeczną rzeczywistość, a wreszcie – na przyszłość. Swój pesymistyczny stosunek do świata i "debilnej polityki" podbudowujemy garścią doniesień medialnych, znowu wspieramy się na stereotypach i nieświadomie ulegamy skrzywieniom poznawczym, by bez poczucia winy móc wrócić do jednego ze swoich Second Life'ów.

Oczywiście, że mogę podać filmowy przypadek.

Sam podgląda kogoś przez lornetkę (ma gamingową koszulkę)
Sam - everyman i zjadacz popkultury
(Tajemnice Silver Lake, 2018)
Nikt tak nie zakpił sobie z nas, użytkowników popkultury, jak David Mitchell w Tajemnicach Silver Lake. Sam, mimo trzech krzyżyków na karku, wciąż przypomina studenta na wakacjach. Już na początku, gdy reżyser ustawia go w roli hitchcockwskiego podglądacza i detektywa, wiemy, że bohater nie rozwiąże sprawy tajemniczego zniknięcia sąsiadki w oparciu o fakty i dedukcję. Pójdzie po własnych tropach, poszukując wskazówek na opakowaniu płatków śniadaniowych i w tekstach popkultury, bo tym właśnie żyje. Jeff, z Rear Window Hitchcocka – archetyp Sama, miał ideały i pomysł na siebie (chociaż gra go drętwy James Stewart), znał też różnicę między prawdą i fikcją. Tymczasem Sam nie opuszcza bańki ekscytujących doznań i absorbujących narracji. Pierwszego do roli wścibskiego podglądacza sprowadziła czasowa niedyspozycja; drugiego – obsesyjny styl życia, gwarantujący szybką satysfakcję i zapomnienie.

W Polsce większość młodych obywateli* rezygnuje z prawa do kształtowania sceny politycznej w wolnych wyborach (co jednak nie wyklucza głośnego utyskiwania w trakcie emisji wieczornych Wiadomości lub nad wrzuconym na FB jątrzącym komentarzem). Tylko nieliczni spośród nich zasilają oddolne ruchy społeczne, bądź - bardziej zauważalne - radykalne ugrupowania młodzieżowe. Gdy ci pierwsi wprowadzają się do państwa zwanego Facebookiem czy Netflixem, pozostała mniejszość – choć podzielona ideowo – liczy na przejęcie biało-czerwonej flagi z rąk starszego pokolenia, które wypatruje zmienników.
(* Prawie 70% wyborców w wieku 18-29 w wyborach samorządowych 2018 zostało w domu.)

Kto więc uzyska wpływ, choćby niewielki, na kształt przyszłości? W demokracji tylko aktywny elektorat dokonuje zmian, natomiast bierny - konsumuje obrazy i atrakcje wirtualnych światów. Z perspektywy aktywności politycznej – hibernuje, ulega zaklęciu petryfikacji. Choć z pewnością jest też grupa, która z powodzeniem łączy jedno i drugie.

Nadmienię, że mój stosunek do tej sytuacji nie jest jednoznaczny. Czasem rzeczywistość społeczną z jej problemami przysłania książka, komiks czy gra o dużej kulturowej wartości, w której wspomniane problemy mogą silnie rezonować. Kultura, choć uwikłana w komercyjne reguły, nie boi się trudnych i ważnych tematów. Persepolis, Maniac, House of Cards, Płomienie, Donbas... - to produkcje, które pierwsze przychodzą mi do głowy. Dlatego po cichu wierzę, że w domowych zaciszach Wiedźminów i Potterów istnieje pewien potencjał niezgody (patrz: case ACTA 2012).

Jeśli chodzi o dobra kultury; książki, muzykę, filmy, seriale czy gry - naprawdę jest w czym wybierać. W tym właśnie, kolejny, sęk – w ilości.

Złoty ekran króla Midasa

Dziś już tylko zapaleni koneserzy kina z powodzeniem odnajdują się na poligonie filmowych produkcji. Tylko tę garstkę łączy znajomość pewnych konkretnych dzieł, charakterystycznego kodu i związanego z nim przekazu. Jej członkowie dzielą ze sobą pewne wyobrażenia i język, związany z konkretnymi tytułami. Pozostali, nie znający klasyki ani nowości, w towarzyszącym nam zalewie tekstów kultury, rzadziej mogą się poczuć częścią tej wyobrażonej wspólnoty. Ja sam, z uwagi na tę "nadprodukcję", często rezygnuję z oglądania sequeli, spin-offów, komedii itd. A na wiele innych nie znajduję po prostu czasu. Chcę przez to powiedzieć, że czasy, gdy wszyscy żyliśmy tymi samymi tekstami kultury generalnie mamy za sobą. W Polsce przypadały one na lata PRL-u, kiedy rynek miał wiadome ograniczenia, a odbiorca - niewielki wybór.

Zaraz zapytacie: a Kler? A filmy Vegi? Istotnie, popularność tych obrazów to ciekawe zjawisko w polskiej kulturze. Jednak w dzisiejszych czasach filmy te mają bez porównania większą konkurencję, niż miałyby kiedyś - w kinach, jak i ze strony innych mediów. Przeważnie film wchodzi na ekrany i, bez dostatecznej promocji czy responsu publiczności, zaraz znika, a na jego miejsce wchodzi nowy tytuł. Wydaje się też, że kino czasy największej świetności ma już za sobą, teraz - co widać po budżetach i zyskach - prym wiodą gry komputerowe.

"Szok przyszłości" - okładka przedstawia kobitę z dawniej epoki i pędzący zanią rozpędzony samochód
Szok przyszłości, A. Toffler
Alvin Toffler zauważył, że wraz z rozwojem rynków, systemów produkcyjnych i rosnącą dostępnością towarów społeczeństwo się różnicuje. Niczym komórka, ulega wewnętrznym podziałom wzdłuż różnic poglądowych i odmienności stylu życia. Powstają frakcje i subkultury; zwolennicy arthouse'u, entuzjaści komedii romantycznej i pasjonaci gry Wiedźmin. Paradoksalnie większa wolność (zwłaszcza w królestwie konsumpcji) – ideowy fundament liberalnego państwa, sprawia, że społeczeństwo "rozmienia się na drobne". W erze nadmiaru trudniej więc o zbiorowy konsensus i wspólny język, a łatwiej o akty niezgody i niezrozumienia. To kolejny niezły powód, by zamknąć się w naszej upgrade'owanej technologicznie bańce, gdzie komfort indywidualistycznego stylu życia rośnie. Tutaj, niczym Sam, możemy zająć się swoimi potrzebami i zaspokajaniem pragnień, a lokalne relacje z innymi zamienić na wzmożoną konsumpcję – całonocny leveling czy binge-watching.

Oczywiście, nikt z nas nie szuka całkowitej izolacji. W erze globalnych sieci komunikacyjnych byłoby to zresztą niemożliwe (chociaż stosunki w sieci mają inny, na ogół nietrwały charakter). Chodzi o proporcje. Nadal można wyskoczyć z przyjaciółmi do kina, ale są też alternatywne opcje, których wciąż – dzięki nauce i postępowi technicznemu – przybywa. Zamiast kupować książkę (lub wypożyczać) mogę pobrać z chmury jej cyfrową wersję, przeczytać i podzielić się wrażeniami ze znajomymi... za pomocą wirtualnej biblioteczki. Wydaje się, że tak jest prościej, efektywniej. Bo "mam już taki nawyk". Wszystko to mogę zrobić dzięki odpowiednim akcesoriom i technologicznym kompetencjom, oszczędzając czas i pieniądze.

Złudzeniem byłoby jednak myśleć, że dobrodziejstwa sieci otrzymujemy zupełnie za darmo, a nawet że wolnego czasu faktycznie zostanie nam więcej...

Współczesny Mr. Anderson za korzystanie z udogodnień sieci płaci utratą prywatności - danymi na swój temat, pozyskiwanymi dzięki personalizacji (dostosowaniu treści do użytkownika). Za ich pomocą można ustalić nie tylko nasze upodobania konsumpcyjne, ale także dolegliwości, orientację seksualną czy poglądy polityczne. Tak oto, wraz z naszymi aktywnościami online, zainteresowaniami i znajomościami zostaliśmy utowarowieni. Przetworzono nas na pakiety danych, kupowane najczęściej przez firmy, chcące skuteczniej promować swoje produkty. Poza tym algorytmy sieci narzucają Andersonowi także pewne ramy i ograniczenia poznawcze. Ich przyczyną są między innymi słynne "bańki filtrujące" (na FB-u, w serwisach informacyjnych), które regulują dostęp do przekazów niezgodnych z posiadanymi przez użytkownika zainteresowaniami i światopoglądem. Dzięki temu user nie wychodzi poza komfortową sferę swoich upodobań. W globalnym ujęciu szkodzi to swobodzie wymiany poglądów pomiędzy obywatelami sieci. Tak wygląda Matrix.

Dlatego mogłoby się okazać, że niedoszły Neo wybierze jednak niebieską pigułkę (zamiast czerwonej), pozostając w sferze dotychczasowych przekonań, nieświadomy mechanizmów organizujących sieć. Obudzi się we własnym łóżku i minie go cała frajda.

Jonathan Crary ujmuje sprawy bardziej dobitnie: kosztem "okablowania" sfery osobistej człowieka jest ograniczenie jego podmiotowości. Nowoczesne technologie przemodelowały bowiem ważne praktyki czasu wolnego: aktywność społeczną i polityczną, swobodną refleksję i marzycielstwo (!), introspekcje czy, również potrzebną, nudę, na nawykowe półautomatyczne wzorce postępowania. Jest to swoista "tresura", mająca nakłaniać nas do wzmożonej samotniczej konsumpcji. W efekcie, uwikłani w ciągłą interakcję, mając dostęp do wielu działań naraz, dostosowujemy swoje poczucie czasu do działającego nieprzerwanie, 24 godziny na dobę, środowiska technologicznego. Właśnie dlatego internet nie sprawia, że mamy realnie więcej czasu. Jest go jeszcze mniej, ponieważ sieć mobilizuje naszą aktywność, oferując cały wachlarz łatwo dostępnych atrakcji, które obiecują nam rozproszyć monotonię.

Technologia wpływa na nas od dawna. Zmienił nas druk, zegar, automobil i telefon. Nie inaczej dzieje się w dobie internetu. Nasze nawyki i upodobania - twierdzi Crary - zostały podporządkowane medium, działającemu według (mało przejrzystych) kapitalistycznych reguł. Pora więc może obudzić się ze snu o egalitarnej, wolnej od relacji władzy sieci. 

Straszna przyszłość

Może i jesteśmy uległym społeczeństwem konsumpcji, ale za to globalnym i nieźle urządzonym. Może wykorzystano nasz bezkrytyczny entuzjazm wobec nowoczesnej technologii, ale z drugiej strony ten prometejski dar ocalił przecież "kilka" istnień. Jednak, zauważmy, trochę też ich zabrał... Może daliśmy się uwieść funkcjonalności i atrakcjom "świata 24/7"miasta, które nocą zapala uliczne latarnie i gra muzykę do białego rana. A jednocześnie (w drugim milenium) prowadzi przy pomocy naukowców poważne badania nad żołnierzem (USA), który nie śpiąc zachowywałby pełną sprawność umysłową. Ktoś przecież musi czuwać nad miastem przez całą dobę, by w razie konieczności, dajmy na to, strzelać do gringos nielubiących muzyki.

Człowiek i techne to elementy tego samego równania. Zmień okoliczności, dyrektywy kulturowe i społeczne a jego rezultat będzie się zmieniał. Raz na plus, raz na minus. Neil Postman przestrzegał: "każda technologia stanowi zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo". Kto zatem zdołałby się podjąć rachunku zysków i strat? Kto opatrzy przyszłość plusem lub minusem?

Konferencja naukowców: dwie postaci ustawiają zagar zagłady na 2 minuty do północy
Zegar zagłady: konferencja prasowa
Bulletin of the Atomic Scientists
Mamy jednak tendencję do straszenia się nawzajem. Słynny zegar zagłady, którego wskazówkami operują naukowcy z Uniwersytetu Chicagowskiego, wskazuje już dwie minuty do końca świata. Ale moim ulubionym straszakiem jest pogląd, że ludzkość zostanie wessana przez czarną dziurę, stworzoną w... zderzaczu hadronów. Autor wizji, astrofizyk Martin Rees, przedstawił ją w książce o wymownym tytule: Nasza ostatnia godzina. Zgroza, a jednak człowiek nerwowo się uśmiecha. Z kolei Stephen Hawking, głosem swego inteligentnego syntezatora, gładko podniósł tezę, że sztuczna inteligencja (AI) może być zapowiedzią końca ludzkości. Gdyby jednak, zgaduję, powierzyć świat w ręce Terminatora - takiego bez morderczej misji - to trwające wojny musiałyby zostać anulowane. Powód? Z racjonalnego punktu widzenia konflikty są nieopłacalne. W wojnach biją się idee, narodowe mity i ludzkie resentymenty.

Są też wizje frapujące, które straszą, a jednocześnie... napawają optymizmem. Toffler pisząc Szok przyszłości dał nam powód do niepokoju: coraz szybszy rozwój cywilizacji doprowadzi do punktu krytycznego; momentu, gdy społeczeństwo, pod presją zmian, wielości możliwych wyborów i przejściowości aspektów życia (profesji, postaw, wartości itd.) nie będzie w stanie funkcjonować. Adaptacja do złożonego środowiska stanie się zbyt trudna. Znanego futurologa – choć chyba nie docenił naszych zdolności przystosowawczych – nie zadowoliło jednak samo bicie na alarm. Rzuca cywilizacji koło ratunkowe: aby poradzić sobie z problemem, postulował by spojrzeć w przyszłość i świadomie pokierować ewolucją. Uważał, że dobrze zorganizowane demokratyczne społeczeństwo potrafiłoby zaplanować sobie przyszłość, tak by cały ten rozpędzony pociąg się nie wykoleił.

Prawdopodobieństwo katastrofy zawsze jednak istnieje, choćby było nikłe. Sam najbardziej obawiam się "wizji końca świata" w postaci skutków globalnego ocieplenia - stałego wzrostu średniej temperatury na świecie (IPCC potwierdziła wpływ działalności człowieka na to zjawisko), wizji rozpisanej na dekady i usianej całym mnóstwem nieszczęść rodem z puszki Pandory; od anomalii pogodowych, topnienia lodowców, poprzez społeczne konflikty, głód i masowe migracje, po letnie skoki temperatur. Ale, jak chce grecki mit, na dnie tej puszki jest nadzieja. W tym wypadku pokłada się ją w międzynarodowym porozumieniu, które mogłoby ograniczyć emisję gazów cieplarnianych. Tu właśnie moje obawy...

Duch w maszynie

Technologia - oraz nauka, która za nią stoi – w znacznym stopniu określi kształt przyszłości. Będzie zmieniać przestrzeń miast, branże, rynki, strategie wojenne, komfort życia i, wreszcie, samego człowieka. Nie tylko profil jego myślenia i działania (coraz silniej zintegrowanego z algorytmami, siecią i rozwijającą się sztuczną inteligencją), ale także kulturę, w której żyje i która sprawia, że jest, jaki jest. I tu koło się zamyka.

Widać to już wyraźnie w show biznesie. Hollywoodzkie wytwórnie filmowe - zauważa Jacek Dukaj - wspierają się na możliwościach zaawansowanych programów, przybierającego morza danych i sztucznej inteligencji w optymalizacji zgodności danego projektu z oczekiwaniami publiczności. Stawką jest w końcu przyszły zysk. To, co jeszcze niedawno było domeną wiedzy i intuicji twórcy, stało się częścią zupełnie zracjonalizowanego procesu produkcji. Ogniw "myślącej" technologii w procesie twórczym (i produkcyjnym) będzie przybywać, ale nie oznacza to dehumanizacji sztuki. Przeciwnie, "czekają nas niewyobrażalne rozkosze ducha" - puentuje autor Lodu.

Mam jednak nieco mniej przyjemną wizję.

Sfera kreatywnych zadań przypadła maszynom (z czym chyba nie od razu się pogodzimy...). Pojawiają się genialne książki i wspaniała muzyka, oraz inne teksty kultury, niesygnowane nazwiskiem (biologicznego) autora, a my zdajemy sobie w końcu sprawę z ogromnej skali tego wysypu – skutek znacznie tańszej i mniej czasochłonnej produkcji. Człowiek – wybredne białko! – zapewne znudzi się już po pierwszej przytłaczającej fali tych "arcydzieł"; zmęczy go nakaz – obowiązujący w kulturze i dziś – oglądania "wszystkiego, co dobre". Zacznie się scrollowanie i przewijanie... To tak, jak z pornografią - im więcej filmów oglądamy, tym bardziej czujemy się nienasyceni i rozczarowani (przypadłość niejednego blogera kulturalnej niszy).

Allegra i Ted przypięci do bionicznej konsoli
Allegra, Ted i myślący hardware, czyli klasyczny trójkąt ;) (eXistenZ, 1999)

Generowane na poczekaniu fabuły mogą za to otworzyć nowe perspektywy w branży gier i wirtualnej rzeczywistości, gdzie każdorazowa odmienność scenariusza przydałaby rozgrywce więcej realizmu i wrażeń. Z drugiej strony, jeśli fikcja w końcu niebezpiecznie zbliży się do rzeczywistości - jak w świetnym eXistenZ Cronenberga - może nam to utrudni powroty do domu.

Świadomość

Rozrywka być może stanie się pierwszym zajęciem człowieka przyszłości, ale wróćmy do spraw ogólnych, gdyż od rosnących możliwości technologii ważniejsze jest ukierunkowanie tego rozwoju - wybór i realizacja konkretnych projektów. Dzięki zaawansowanej biotechnologii moglibyśmy sprawić, by konsumenci nie musieli spać przez tydzień, ba, moglibyśmy też rozświetlić noce konstelacją lustrzanych satelitów (pomysł jeszcze z ubiegłego wieku), po to, by zwiększyć PKB. Tylko czy korzyści, głównie ekonomiczne, zrekompensowałyby nam koszty uboczne tych śmiałych przedsięwzięć? Począwszy od negatywnego wpływu "białych nocy" na fizjologię żywych organizmów po uniemożliwienie obserwacji nieba astronomom.

Właśnie ze względu na zagrożenia płynące z ze strony nauki Fukuyama odwołał swoją optymistyczną tezę o końcu historii, głoszącą, że liberalna demokracja, z jej wolnorynkowym systemem wymiany dóbr, zakończy burzliwą ewolucję ustrojów społeczno-politycznych. Niestety, rozwój nauk zajmujących się biologicznymi i informacyjnymi aspektami poznania, oraz neurofarmakologii i inżynierii genetycznej daje zwolennikom totalitaryzmów nowe sposoby zniewalania natury ludzkiej. Wygląda na to, że Nowy wspaniały świat (1932) Aldousa Huxleya ma dopiero szansę się wydarzyć... Po propagandzie, obozach koncentracyjnych i eksterminacji, może przychodzi wreszcie czas na zdobywanie władzy w białych laboratoryjnych rękawiczkach.

okładka: Nowy wspaniły świat, A. Huxleya
Nowy wspaniały świat, A Huxley
Postęp potrzebuje sternika – zbioru wartości i idei. Pinker w tej roli widzi humanizm, który – dzięki demokratycznym instytucjom i prymatowi rozumu – pomógłby nam określać cele i plany na przyszłość, gwarantujące stopniowy wzrost dobrobytu i szczęścia. Ten jednak jest obecnie w defensywie. W USA wielu wyborców uznało – jak przypuszczają dziennikarze New York Times – że już dość zgniłych kompromisów społecznych, obłudy sceny politycznej oraz złych informacji w programach informacyjnych, i wybrało... Donalda Trumpa na prezydenta, człowieka, który (zdaniem elektoratu) ma rozwalić cały ten demokratyczny system w drobny mak. Z kolei w Europie, zwłaszcza wschodniej, zyskują popularność autorytarne pomysły na władzę. Jeśli więc nie humanizm – choć wiele jego instytucji wciąż działa i dba o porządek – to co wprowadzi nas w (pożądaną) przyszłość?

W przeciwieństwie do Pinkera, Toffler nie widział ratunku w jednej tylko opcji światopoglądowej. Jego zdaniem w proces planowania przyszłości należy włączyć wszelkie, także zmarginalizowane środowiska. Ten inkluzywny gest ocala podzielone społeczeństwo od buntu i przemocy. Trzeba się jedynie zatroszczyć o głos specjalisty, od spraw ekonomicznych i społecznych, który bezstronnie weryfikowałby zalety i wady każdego pomysłu – racjonalny bezpiecznik. Priorytetem tej koncepcji jest umiejętność świadomego patrzenia w przyszłość. Niektórym społeczeństwom – mam takie przeczucie – z trudem przyszłoby jednak porzucenie rozliczeń z przeszłością...

W tej grze o sumie niezerowej (to nie warcaby, ani poker) rozwiązań, lepszych lub gorszych, jest zapewne wiele. O nowej drodze może zadecydować także religia, romantyczny duch walki, zaawansowana AI, niosąca – jak przekonuje Dukaj – humanizm odpodmiotowionego rozumu, albo przemożna zbiorowa "chęć rozwalenia systemu". Ale, jak się zdaje, jest w tym sporze o przyszłość cichy rozjemca, o którym należy nie zapominać. Natura - nieustępliwy przeciwnik cywilizacyjnych ambicji. W jej królestwie zakotwiczone są nasze potrzeby, ograniczenia, a wreszcie, umotywowane demograficznie, zmiany kulturowe oraz – w dłuższej perspektywie – ewolucja naszego gatunku. To mocny gracz, który nie przygląda się życiu ludzkiemu z perspektywy kadencji czy dekady.

Zmierzenie się z tymi siłami, wzięcie udziału w tej rozgrywce o kształt jutra wydaje się ponad ludzkie siły. A jednak, jak uczy historia - jako zbiorowość, toczymy tę największą z olimpiad od wieków. I wciąż mamy wybór, możemy snuć marzenia o swoich utopiach - racjonalnych lub nie, pogłębiać swoją świadomość, albo założyć ręce i gwizdać na wszystko. Dużo nam wolno. Nie ziściły się na razie czarne wizje Huxleya o świecie, w którym nie ma się już żadnego wyboru, gdy pozostaje tylko przymus bycia szczęśliwym.

_

Przykłady, projekty, badania itp. na które się powołuję pochodzą z poniższej literatury. (Natomiast przykład o żołnierzach strzelających do gringos nielubiących muzyki jest sprawką mojej imaginacji, proszę nie brać go serio.)

Bibliografia:

1. S. Pinker, Nowe Oświecenie. Argumenty za rozumem, nauką, humanizmem i postępem, Poznań 2018.
2. P. Marczewski, Jak daleko zawiodą nas młodzi, "Tygodnik Powszechny", nr 52/2018.
3. A. Toffler, Szok przyszłości, Poznań 1998.
4. J. Crary, 24/7. Późny kapitalizm i koniec snu, Kraków 2025.
5. K. Loska, Dziedzictwo McLuhana – między nowoczesnością a ponowoczesnością, Kraków 2001. 
6. J. Dukaj, Youtuberzy, ostatni artyści. Jacek Dukaj opowiada o sztuce w czasach sztucznej inteligencji, "Gazeta Wyborcza" (Magazyn Świąteczny), 04.11.17. 
7. E. Bendyk, Nowy początek historii. Dlaczego prof. Fukuyama odwołał koniec historii, który wcześniej zapowiadał?, "Polityka" (Polityka Extra), 22.01.19. 
8. B. Żurawiecki, Miłość nieodwzajemniona, "Dwutygodnik.com", nr. 08/2018. 

Komentarze

Popularne posty