Język z gwiazd

Zadziwiające bywają różnice między książką s-f a jej filmową adaptacją. Po pierwsze fantastyka naukowa - dzięki swobodzie indywidualnego tworzenia - znacznie wyprzedziła kino; dogłębnie przepracowała choćby temat "pierwszego kontaktu" oraz wyzbyła się niektórych gatunkowych anachronizmów i stereotypów, które wciąż zalegają w wyobraźni reżyserów i scenarzystów - o czym za chwilę.


Po drugie, można wątpić w istnienie czegoś takiego jak "dług wierności" wobec literackiego pierwowzoru. Film to autonomiczne i dość aroganckie medium. Nobilitując w pieszej kolejności: obraz, ruch i emocje, skłania się zazwyczaj ku możliwie najszerszej grupie odbiorców. Konsekwencją tego musi być korespondencja ruchomych obrazów z masową wyobraźnią, ikonografii i sposobu narracji z kompetencjami odbiorczymi ogółu. Znajomość literackiej twórczości Strugackich, Lema czy Wattsa, poszerzająca wyobrażenie na temat możliwych przyszłości, nie jest więc konieczna. Film musi porwać każdego widza. W przedstawionym porządku oryginalny tekst stanowi więc tylko punkt podparcia dla pracy scenarzysty - pomysł do przerobienia. Z hollywoodzkiej perspektywy, możliwie literalne przełożenie prozy na język kina to zapewne nie najlepszy (ergo nie dość komercyjny) pomysł. Tą trudniejszą drogą adaptacji mogłoby pójść ew. kino niszowe, bardziej autorskie.

ogromny, eliptyczny statek-góra nad miastem
Nowy początek, reż. Denis Villeneuve

"Nowy początek" Denisa Villeneuve'a, na motywach opowiadania "Historia twojego życia", eksploruje właśnie temat kontaktu z obcą cywilizacją, mocno już wyeksploatowany przez literaturę s-f. W skrócie kinowa fabuła przedstawia się następująco: rząd USA wysyła dwójkę naukowców z misją nawiązania dialogu z obcymi. Priorytetem jest ustalenie celów niecodziennej wizyty. Filmowa narracja obfituje w zaskoczenia i zagadki, sporo w niej - w odniesieniu do literackiego wzoru - udramatyzowanych momentów i sensacji.

Akcja jednak nie koncentruje się tylko na losach naukowej ekspedycji, obraz Villeneuve'a ma także bohatera zbiorowego - nas, mieszkańców Ziemi. Dwanaście (tu nasuwa się zasadna symbolika...) monumentalnych statków kosmicznych, zawieszonych tuż nad powierzchnią w różnych miejscach globu, wyzwala w ludziach spontaniczną falę niepokoju i zbiorowych instynktów. Goście z kosmosu, samym tylko pojawieniem się, wywracają do góry nogami nasze dobrze ugruntowane wizje świata, religijne doktryny, globalną politykę i - w efekcie - społeczny porządek. Czytając z nastrojów Ziemian, zanosi się na wojnę w obronie gatunku ludzkiego w duchu "Dnia niepodległości". Z tą różnicą, że agresorem najpewniej nie będą oni. To być może najciekawszy i najbardziej wymowny wątek filmu.

Jedynie inteligentna lingwistka, patrząca na świat przez naukowe szkiełko - dlatego wolna od zbiorowego szaleństwa, dr Banks (oraz partnerujący jej fizyk) jest w stanie poskromić w sobie atawistyczne reakcje i spojrzeć na kosmiczną wizytę bardziej obiektywnie. Co intrygujące, ten mit naukowej postawy i wyższość nauki, jako najlepszy sposób dążenia do prawdy, w końcu rozmywa się i przeradza niepostrzeżenie w swoje (jak się potocznie uważa) przeciwieństwo - w niewyartykułowaną aprobatę mistycyzmu. Oto statki kosmitów okazują się nie maszynami zniszczenia, a świątyniami o strzelistej i owalnej budowie, tak niezwykłymi, jak tylko może wyobrazić sobie spec od efektów wizualnych. Widać, interpretując dalej, współczesny człowiek - mimo zapatrzenia w oświeceniowe idee - wciąż jeszcze nie wyzbył się tęsknoty za epifanią, potrzeby poznania czegoś "stamtąd", czy raczej: doświadczenia istoty wyższej.

Wizerunek gości z kosmosu zadziwia obcością, przez co może budzić w odbiorcy niepewność i grozę. Ich sylwetki osnute są tajemniczą mgiełką. Przysłonięcie widzowi nieznanej istoty to stary, sprawdzony - jeśli nie już anachroniczny - środek kina s-f. Ted Chiang, autor "Historii twojego życia", miał zupełnie odmienny pomysł. Jego "beczkowatych" kosmitów widać jak na dłoni, a ich powierzchowność jest raczej zabawna niż groźna. Zabieg ten sprawia, że spotkanie dwóch ras pozbawione jest ceremonialnego patosu i aury niebezpieczeństwa, liczy się jedynie proces odszukiwania znaczeń w burcząco-parskającym języku gości (zresztą, pani doktor podejmie się próby jego naśladowania, nie bacząc, że może narazić się na śmieszność).

kadr: bohaterka usiłuje odczytać znaki obcych

Właśnie język stanowi swoiste konceptualne centrum opowiadania. Ted chce, by czytelnik spojrzał na ten zasadniczy element kultury w kontekście hipotezy Sapira i Whorfa, a więc jako czynnik determinujący ludzkie myślenie (i - jak się okazuje - nie tylko ludzkie). Język to siatka pojęć, która służy nam do wyrażania i rozumienia świata, umożliwiając komunikację, znacznie ułatwił nam przystosowanie do wymagających warunków egzystencji. W języku zawiera się także nasza koncepcja czasu. Człowiek, zdolny do sięgania pamięcią wstecz, żyjący zawsze w świetle teraźniejszości, styka się więc z obcym, który zna przyszłość. I, no właśnie, z jego językiem.

Tradycja chrześcijańska przekonuje, że jest tylko jedna istota, która - dzięki temu, że istnieje poza czasem - widzi i przeszłość, i teraźniejszość, i przyszłość. Bóg, będąc przecież wszechwiedzący, musi mieć wgląd także w przyszłość. Obejmując więc ponadczasowym spojrzeniem człowieka, widzi go jednocześnie jako dziecko, młodzieńca i starca - widzi "temporalną całość" ludzkiego losu (m.in. Boecjusz). Jednak autor "Historii twojego życia" sprowadza boską percepcję czasu... na ziemię. Ten otwarty, dający się czytać naprzód czas, jest niejako wpisany w język obcych (jego graficzną postać). Ma to uzasadniać niezwykła, zamknięta w kole anatomia przybyszów (okrągły korpus) - istoty te nie orientują się w przestrzeni za pomocą kategorii: przód i tył, lewa i prawa (ręka), początek i koniec, jak to nieświadomie czyni człowiek. Zatem poznając strukturę języka z gwiazd, dr Banks stopniowo osiąga inną, kosmiczną perspektywę, a tym samym uzyskuje wgląd w przyszłość.

Ciekawe, że nie zerwanie zasłony czasu robi najmocniejsze wrażenie na czytelniku, a raczej postawa samej bohaterki. W dr Banks, pod wpływem badań nad językiem obcych, rodzi się specyficzna zmiana emocjonalna, pozwalająca jej ze spokojem podążać po tropach jednej, raz określonej linii przyszłości, obfitującej w szczęśliwe, ale i przecież tragiczne wydarzenia. Człowiek władający językiem obcych, to zupełnie inny człowiek - to "boska istota", mająca nowy, trudny do sprecyzowania stosunek do siebie i świata.

Owszem, cała ta koncepcja, na której wspiera się opowiadanie ma widoczne szwy, wszak hipoteza Sapira i Whorfa to nie są niezbite dowody. Na sposób myślenia człowieka oddziałuje raczej cały, obszerny kulturowy bagaż (niż tylko to, co daje się ująć w ryzach niedoskonałego języka), a także biologia jego organizmu. Jednak całość wizji - ubrana w pomysłową narrację - sprawia mimo wszystko atrakcyjne wrażenie.

grupa badaczy wewnątrz stantu intruzów

Zatem, gdy Chiang koncentruje się na subtelnościach, zaprzęga do kreacji fikcyjnego świata teorie naukowe i wyprowadza z ich pomocą społeczne i psychologiczne "anomalie", film Villeneuve'a - choć mimo wszystko dobry na tle innych filmów tego gatunku - pozostaje wierny klasycznemu widowisku s-f, któremu przewodniczy wizualny rozmach i dramatyczny puls narracji (stroniącej na szczęście od batalistycznej sztampy), mający pochłonąć widza na te (aż) dwie godziny seansu.

Udramatyzowany ton filmowej opowieści to niestety jego zaleta i słabość jednocześnie. Z niepokojem przyglądałem się (zwłaszcza finalnym) wysiłkom scenarzysty, który absurdalnymi wywrotkami w rodzaju telefon do chińskiego dygnitarza, desperacko starał się dołożyć do opowieści sztucznych fajerwerków. Tej konstatacji nie uśmierza nawet zgrabny epilog, jakiego nie uświadczymy w książce, zwieńczający wszystkie "wycieczki" dr Banks w przyszłość. Wizja Villeneuve'a zaprojektowana została z dosadnych figur-wykrzykników: ogromnych statków, przerażających obcych, groźby globalnej wojny i szokiem przyszłości - efektownych, ale chyba nieco anachronicznych. Dlatego wydaje mi się, że ponad spójność narracji i jej wartość, Hollywood przedkłada trzy wspomniane składniki: obraz (efekt), ruch (akcję) i stałe ewokowanie emocji, choćby za cenę momentów zbędnego napięcia i sztucznych zwrotów akcji.

To, co ma zapierać dech w piersiach w filmowej adaptacji, w druku wydaje się niemal swojskie i sympatyczne, a chwilami nawet zabawne w swojej mało imponującej skali. Literacka wizja Teda sprawia wrażenie świeżej, tj. nieskrepowanej utartymi konwencjami s-f. Gdzie więc leży efekt i atrakcyjność jego opowieści? To proste, tam gdzie kumulują się poznawcze aspiracje czytelnika. Oczywiście kinowy widz także posiada te aspiracje, ale może też wyciągnąć wygodnie nogi i podjadając popcorn dać się ponieść samej akcji.

Komentarze

Popularne posty