"Bestie na krawędzi" - czarne kino z Azji

Na ogół jest to sejf, skrzynia lub skrytka, czasem, dla niepoznaki, zorientowana w niedorzecznym miejscu. Na ogół jednak wystarczy cenna walizka - jak ta zagadkowa z Pulp Fiction Quentina Tarantino, o której znaczenie widzowie kruszyli kopie - lub, po prostu, torba wypchana gotówką. Taka właśnie torba, klasyczny MacGuffin, w filmie Bestie na krawędzi Kima Yong-hoona trafia w ręce "szczęściarza" - kiepsko zarabiającego mężczyzny, poniewieranego przez szefa (w dodatku smarkacza), borykającego się z problemami rodzinnymi, słowem - typowego "przegrywa", marzącego o lepszym dostatnim życiu. W jego mniemaniu przypadkiem odnaleziona torba stanowi zapłatę za liczne upokorzenia i niekończące się problemy finansowe. Nie wie jeszcze, że o ten przyjemnie ciężki bagaż toczy się walka na śmierć i życie między tytułowymi drapieżnikami... 

Recenzja filmu Bestie na krawędzi Kima Yong-hoona, który obejrzałem w ramach sekcji "Parasite" na tegorocznym, on-linowym, 14. Azjatyckim Festiwalu Filmowym "Pięć Smaków".

Plakat na którym widnieją powiązane ze sobą postaci
Bestie na krawędzi
 

Brzmi znajomo? Pewne skojarzenie z kultowym filmem Tarantino też przychodzi łatwo. Nie da się ukryć, że południowo-koreański reżyser gra na filmowych, dobrze nam znanych kliszach, starając się wykreować z nich nową jakość. Ale spokojnie, nie od razu fabularne puzzle układają się w gotowy obraz, a ich układanie jest całkiem zajmującym zajęciem. Nieszybko dowiemy się jak wspominana torba straciła poprzedniego właściciela i w jakich okolicznościach w ogóle wypchana została pieniędzmi.

By świat tej ostrej gry prezentował się spójne i wiarygodnie, Bestie na krawędzi utrzymane są w konwencji neo-noir; na opromienionych przez nocne neony ulicach dominuje cynizm i wyrachowanie, a przechodniom tejże ulicy przemoc opatrzyła się już dawno. Mamy tu też dość emblematyczne dla tego nurtu postaci: zimnego gangstera, żującego surowe mięso siepacza bez skrupułów, kobietę (po dwakroć!) fatalną oraz, nieco gapowatego, ale mającego dobrego nosa, gliniarza. W ten pochód sztandarowych figur włącza się jednak świeży narybek: młoda kobieta - ofiara przemocy domowej; zdesperowany celnik, który zaciągnął dług u niewłaściwej osoby i wspominany już nieborak. To z nimi widz najłatwiej się identyfikuje, ponieważ są tuż tuż, na krawędzi, ale jeszcze nie po stronie mroku. 

Reżyser nie brnie całkowicie w posępny świat bezwzględnych zasad i zimnej krwi. Poza wspomnianymi letnimi postaciami - naiwnymi amatorami procederu, opatruje swoją opowieść pewną dozą absurdu oraz humoru, acz, doprecyzujmy, przeważnie czarnego. Nie da się jednak ukryć, że życie społeczne w jego wyobrażeniu wypaczone jest przez skrajny indywidualizm, nieustanny wyścig szczurów i ekonomiczny determinizmem. Właśnie na tym znaczeniowym polu - to być może największa zaleta tego obrazu - konwencja thrillera łączy się w przystępny sposób z krytyką społeczną.

Kim, autor filmu i scenariusza (powstałego na kanwie powieści Keisuke Sone), krytykuje dominującą kulturę, ufundowaną na amerykańskim neoliberalizmie i kulcie pieniądza, która wzniesiona została ponad tradycyjne wartości: rodzinę, przyjaźń czy ludzkie życie. Ponadto, jeśli przyjrzymy się losom najbardziej zajadłych graczy, zauważymy, że w niekończącej się wojnie zatracają stopniowo swoje człowieczeństwo, a nawet tracą z oczu swój ostateczny cel - kasę, stając się już tylko wypranymi z uczuć i pragnień bestiami. 

Brutalna, cyniczna gra w ramach gatunkowej konwencji skutecznie przykrywa jednak napominający ton tej historii, który dociera do nas niejako intuicyjnie i nienachalnie. Kim deprecjonuje drogę na skróty po szczęście i awans społeczny, prowadzącą przez nihilizm i przemoc, a jednoczenie - jako filmowy twórca - z powodzeniem bawi się tymi skrajnościami w czarne kino. 

Doceniam społeczną krytykę zawartą w Bestiach na krawędzi - podaną przystępnie i z drapieżnym pazurem neo-noir, aczkolwiek nie znaczy to, że temu filmowi nie można niczego zarzucić. Debiut Kima - dotychczas producenta filmowego - to film co najmniej dobry; bo odchodzący od sztampy dzięki niepozornym postaciom-everymanom, którym gotowi jesteśmy kibicować; bo stać go na odrobinę wisielczego humoru i scenariuszowej brawury. A jednak po seansie ciężko się oprzeć wrażeniu, że czegoś zabrakło.

Może odważniejszej formy wizualnej, takiej, która sprawiłaby że film bardziej by się wyróżniał na tle innych podobnych produkcji? Może jeszcze bardziej śmiałej konstrukcji fabularnej - puzzli o nieco bardziej zaawansowanym poziomie trudności? Jakiegoś mocnego akcentu, czy bardziej wyrazistych postaci? Niby wszystko do siebie doskonale pasuje, a jednak nie wybija się znacząco ponad dobre rozrywkowe kino o społecznych akcentach

Torba pełna forsy szybko ulatuje z głowy. Może to zbyt prosty trik fabularny, zaledwie MacGuffin drugiej próby? Natomiast ta pokryta świetlistą łuną walizka, której szukali Vincent i Jules w Pulp Fiction jakoś bardziej zapada w pamięć...

_

Bestie na krawędzi, reż. Kim Yong-hoon, Korea Południowa, 108'

Komentarze

Popularne posty