2021: Mój odwrócony świat

Miniony rok był dla mnie "czasem nowym", innym niż lata "przed". Powiedzieć, że był po prostu trudny byłoby sporym uproszczeniem, frazesem, o jakim nie warto chyba pisać. Rok 2021, podobnie jak 2020, był dla mnie czasem lęku, straty, informacyjnego chaosu i dysonansów poznawczych. Przede wszystkim doświadczyłem choroby i boleśnie przekonałem się - mimo względnie młodego wieku - o kruchości własnego ciała i psychiki. Ta sytuacja graniczna w dobie pandemii COVID-19 wpłynęła na moją świadomość i postawę; pchnęła mnie w stronę zarówno adaptacji i poszukiwania psychicznej równowagi, a jednocześnie potrzebnej zmiany - niesprecyzowanej jeszcze, lepszej drogi od tej sprzed "roku zero".

 

mężczyzna ze strzykawką stojący twarzą do odwróconego świata
Rene Magritte i jego odwrócony świat

Choć to mogło zabrzmieć jak postanowienie noworoczne, ta myśl rosła we mnie od czasu medialnej paniki w marca 2020, a dalsze doświadczenia tylko ją umacniały. Chcę odświeżyć swoje spojrzenie na życie i inne ważne sprawy, muszę lepiej zrozumieć, i postawić kolejny krok. Tylko jaki? Tego jeszcze nie wiem.

Utknąłem w pisaniu, które stało się dla mało istotne, niemal niepotrzebne. Bo jak tu trwać w tych samych koleinach codzienności z poczuciem kruchości, straty po kolejnych członkach rodziny (a także sąsiadach, znajomych i nieznajomych) w świecie pulsującym od rozmaitych kryzysów i niepewności? Być może to tylko depresja lub melancholia, która odbiera przyjemność z własnej pracy/twórczości. W każdym razie prowadzenie własnego bloga przestało mi być potrzebne. Choć po głowie chodził mi nie jeden tekst czy recenzja, a temat pandemicznych kontekstów kultury wydawał mi się wręcz palący, to żaden skończony artykuł ostatecznie nie powstał.

Zdałem sobie także sprawę, że to, co wydarza się w kulturze - na wielkim ekranie czy w innych mediach - bywa może istotne, czasem frapujące, ale moje zainteresowanie tym fenomenem zawsze odbywało się przecież jakimś kosztem, na drodze (nie zawsze świadomego) wyboru. Uznałem więc, że są rzeczy istotniejsze, o których często zapominam, a które nie wymagają przecież filmoznawczego spojrzenia ani nawet intelektualnego namysłu...

Zacząłem się rozglądać, poszukując rzeczy prostych, a jednak kojących i ważnych. Nie tylko w najbliższym otoczeniu i wśród ludzi, których znam, także w literaturze i w filmach. Choć w filmach zdecydowanie rzadziej, bo ich pretensjonalny "przedpandemiczny" charakter nie dawał mi poczucia aktualności. Nie chciałem uciekać od kryzysu, zarazy czy, rozumianego metaforycznie, końca świata. Można by przewrotnie powiedzieć, że nuda się skończyła a maszyneria kina, z jej skłonnością do gorączkowego montażu i pustego mnożenia atrakcji - przegrywa ze spektaklem początku XXI wieku.

Nie jest to jednak prawda, przynajmniej nie do końca. 

W przepastnym dorobku światowej kinematografii znaleźć może wiele filmów korespondujących z czasami niepokoju. Należę do tego grona widzów, które czerpało jakąś nieokreśloną przyjemność z powrotu do takich obrazów jak Contagion. Epidemia strachu (2011), Ludzkie dzieci (2006), Dong (1998) czy 12 małp (1995), odnajdując w nich własne lęki i strachy, i wyłuskując z nich jakiś nagle zyskujący na wartości poznawczy abstrakt. Także Joker czy Parasite (oba z 2019 roku) zdawały się mówić coś ważnego o nas samych, gdy wraz z nadejściem pandemii wzmogły się społeczne protesty i manifestacje. Kino, choć zgodnie z oczekiwaniami widzów oferuje nam beztroską ucieczkę od rzeczywistości, potrafi także - dzięki ambicjom niektórych reżyserów i scenarzystów - znaleźć do niej przystępną furtkę. 

Dlaczego to takie ważne?

Jak wiemy, kino to ruchome obrazy. Za ich pomocą nauczyliśmy się przekazywać sobie istotne dla nas komunikaty, znaczenia, idee i przekonania. Mało tego, jak przekonuje socjolog Lech Nijakowski, autor książki Świat po apokalipsie, w tekstach popkultury możemy dostrzec wypierane przez nas lęki i strachy, figury obcego oraz formy dominacji i represji, do których świadomie ich twórcy (ani odbiorcy) nigdy by się nie przyznali. Zbiorowo konsumując ruchome obrazy staliśmy się niejako społeczeństwem kina, które przed ekranem poznaje siebie i strukturyzuje własne postawy. 

Mad Max - pierwszy znaczący przykład z brzegu - pokazał nam świat po apokalipsie, bez nadziei na społeczną integrację, gdzie w atmosferze szaleństwa każdy walczy o swoje. Pod koniec ubiegłego wieku zachłysnęliśmy się tą fantazją o końcu świata i jego ponurą wolnością. Ten i podobne teksty popkultury zaszczepiły w nas namiastkę akceptacji dla końca cywilizacji (pod znakiem wojny, klęski naturalnej czy katastrofy ekologicznej). Końca, który podczas kinowej projekcji może nam wydawać się zupełnie naturalną koleją rzeczy. Także dzięki temu nie trzeba nas przekonywać do czarnej wizji. Pozostawienie zaś widzowi nadziei na lepszą przyszłość, czyli doniosłą zmianę społeczną i systemową w odpowiedzi na zagrożenie, rzadko wchodzi w grę. Optymistyczne, inspirujące kino nie cieszy się raczej uznaniem festiwalowych selekcjonerów.

Film, podobnie jak inne dzieła ludzkiej aktywności, cząstko zawiera nienachalny ideologiczny przekaz. Kapitalizm liberalny, dzięki zaangażowaniu przemysłu filmowego, często reprodukuje idee i wartości, które mu sprzyjają, podtrzymują jego dominację, choćby miało to destrukcyjne konsekwencje dla planety i ludzi (których jesteśmy dzisiaj bardziej świadomi). Wspiera go choćby zaszczepiony nam przez zachodnie produkcje indywidualizm, który utrwalił w nas złudne przekonanie, że potrzebna zmiana może dokonać się wysiłkiem zaangażowanej jednostki. Tymczasem znaczące, epokowe transgresje mogą się dokonać jedynie na szczeblu władzy, wysiłkiem elit (i ich kapitału) i przy międzynarodowej współpracy. Lubię Mad Maxa, ale dzisiaj patrzę na ten obraz (i jego brawurowy remake) krytycznym okiem i z pewną obawą.

Moje oczekiwania wobec sztuki i kultury na przełomie drugiej i trzeciej dekady XXI w. ewoluowały. Dzisiaj oczekuję od kina, także gatunkowego, które dla wielu z nas jest tylko rozrywką, że stanie się bardziej odpowiedzialne (co nie znaczy grzeczne!) i "uspołecznione" w doborze wartości, a przy tym pozostanie równie atrakcyjne. Tylko czy to jest możliwe?

Mam nadzieję.

*

Na koniec chcę się z Wami podzielić swoim subiektywnym wyborem dobrych/ciekawych filmów i książek z 2021 roku. 

 

  • Kino gatunków: Nie patrz w górę, reż. Adam McKay
  • Kino autorskie: Psie pazury, reż. Jane Campion
  • Dokument: Film balkonowy, reż. Paweł Łoziński
  • Beletrystyka: Dżuma Alberta Camusa (pandemiczne wznowienie, 2020)
  • Publicystyka/felietony: Co robić przed końcem świata Tomasza Stawiszyńskiego

 

Komentarze

Popularne posty