Ludzka pożoga - "Płomienie" Lee Chang-donga

Koreański reżyser, autor znakomitej Poezji (2010), Chang-dong Lee, i tym razem stanął na wysokości zadania. Jego najnowszy film, adaptacja opowiadania Spalenie stodoły Harukiego Murakamiego, jest godny prozy japońskiego pisarza - wyśmienitego żonglera gatunkowymi motywami, które wprawione w narracyjny ruch opowieści, stają się niecodziennym i fascynującym doświadczeniem. Podobnie jest w przypadku Płomieni, z filmu który mógłby być niezłym thrillerem lub melodramatem powstało coś znacznie głębszego.

Opisać fabułę Płomieni, to tak, jakby przejrzeć i wyjawić sekrety magicznej sztuczki, ale spróbujmy... Introwertyczny Jong-soo (Ah In Yoo) wkracza w dorosłe życie. Każdej osobie zainteresowanej jego zawodem wyjaśnia, że chciałby zostać pisarzem. Jednak na co dzień, by związać koniec z końcem, ima się wielu dorywczych prac. Matka dawno odeszła, zapalczywy ojciec siedzi w areszcie i nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów. Jest sam. Pewnego dnia na ulicy Seulu rozpoznaje go Hae-mi (Jong-seo Jun), nieco ekscentryczna znajoma z dzieciństwa. Palą papierosa i plują do jednego kubka. Tak zaczyna się romans.

Przedpremierowa recenzja filmu Płomienie Lee Chang-donga.

Plakat do filmu "Płomienie", Chang-dong Lee
Płomienie, reż Chang-dong Lee

Wkrótce dziewczyna wylatuje do Afryki - to ma być podróż jej życia. Tymczasem Jong-soo opiekuje się kotem podróżniczki. Dodajmy, dość tajemniczym kotem, który choć potrafi napaćkać do kuwety z piaskiem, to nie ukazuje się nikomu poza swoją panią. Hae-mi w końcu wraca. Ale już nie sama. Towarzyszy jej Ben (Steven Yeun) vel Wielki Gatsby, jak nazywa go bohater, zapalony czytelnik Fitzgeralda. Ben to przystojniak, majętny koneser sztuki i posiadacz efektownego Porsche, który dla kaprysu, lubi czasem... coś podpalić. Jong-soo, syn ubogiego rolnika, musi ustąpić mu miejsca... Hola, hola! Stop.

W tym miejscu część recenzentów, po szybkim przedstawieniu zawiązania akcji, przechodzi do oceny walorów fabularnych i estetycznych oraz wystawiania gwiazdek, pomijając często jedną zasadniczą cechę tej niebanalnej opowieści. Mianowicie to, że każde powyższe wydarzenie może być fantazją aspirującego pisarza lub zwyczajnie - urojeniem szalonego umysłu. Nieuchwytność przedstawionej rzeczywistości stanowi tutaj zasadniczy dylemat.

Reżyser już na początku przestrzega nas o tym wymowną sceną pantomimy. Hae-mi obiera w dłoni poma-rańczę i zjada ją po kawałku. Pomarańczę, której nie ma. Jeśli jednak dostatecznie mocno się zapragnie - wyjaśnia dziewczyna - to można poczuć jej smak. Od patrzenia na tę zręczną sztuczkę - nie wiedzieć czemu - leci ślinka. Trik, któremu umyślnie dajemy się oszukać, bo sprawia nam przyjemność? A może coś ponadto, może subtelna metafora kina?

Pantomima: bohaterka zjada pomarańczę, której nie ma
Pomarańcza w reku Hae-mi

Tak naprawdę Lee daje nam pierwsze sygnały trochę wcześniej, gdy Jong-soo spotyka Hae-mi na ulicy. Ich pierwsze spotkanie po latach sklecone jest z tylu znaków zapytania i zbiegów okoliczności (począwszy od niewiarygodnej loterii, w której bohater wygrywa... damski zegarek, a zarazem potencjalny prezent dla dawnej znajomej), że w efekcie z tyłu głowy zaczyna jawić się pytanie: czy dziewczyna sama nie jest tą pomarańczą, której się pragnie?

Napięcie między fantazją a rzeczywistością nasila się. Lee mnoży znaki zapytania, usadawiając nas niepo-strzeżenie w głowie Jong-soo i jego subiektywnym oglądzie rzeczywistości. Tym samym namawia nas do odrzucenia podstawowego kinowego nawyku - do wyzbywania się wiary w świat przedstawiony. Poty-kamy się więc przez dwie i pół godziny o kolejne wątpliwości i podążamy dalej, w głąb, jak za spaczoną nicią Ariadny - nie ku wyjściu z labiryntu, ale w jego zawikłany mroczny splot.

Płomienie wydały mi się najpierw nieznośne w tej swojej dwuznaczności, zastanawiałem się nawet czy nie jest to pewnego rodzaju tautologia - film, a więc fikcja, która wyznaje, że jest fikcją, tylko zmyśleniem. To wyrafinowana wizja, ale ryzykowna, niebezpiecznie przecież igrająca z nawykami kinowej publiczności. Odnalazłem jednak w obrazie Lee swoiste tło, nasycone od kontekstów i tropów, które - wynurzając się co jakiś czas na powierzchnię akcji - przekazują coś istotnego na temat okoliczności tych dziwnych wydarzeń. W domu Jong-soo gra telewizor, ustawiony na polityczne newsy, a w nich paplający Trump - żywy symbol ery post-prawdy; zewsząd powracają też medialne doniesienia o zaginięciach młodych kobiet; przez okno wpadają propagandowe komunikaty znad - co nie bez znaczenia - pobliskiej granicy z Koreą Północną. Chimeryczna rzeczywistość zdaje się dwoić i troić, grać z nami w prawdę i fałsz.

Czyżby więc gorączka tej opowieści była znakiem czasów? Jong-soo nurza się w samotności, zdany tylko na własne zmysły, wiarę i wyobraźnię, a z tego - jak z żyznej gleby - kiełkują uporczywe pragnienia i obsesje. Wystarczy iskra by...

Stop.



Z dedykacją dla Ewy. Na Mikołaja! :)
_

Recenzja filmu:

Płomienie
Reżyseria: Chang-dong Lee
Scenariusz: Chang-dong Lee, Jung-mi Oh
Czas trwania: 148’
Polska premiera: 28 grudnia 2018
Gatunek: thriller
Produkcja: Korea Południowa

Komentarze

  1. Czuję się naprawdę zaszczycona, dziękuję ;)
    Chętnie się popotykam przez 2,5 godziny, jeśli tylko nadarzy mi się okazja, ale zaczęłabym jednak, jak się pewnie domyślasz, od stodoły. Co tam, że już spalona.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozejrzę się za jakąś suchą jak poranny tost stodołą w swojej okolicy i dam Ci znać. Tylko sza! ;>

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty