Ludzkie światy - "Opowiadania bizarne" Olgi Tokarczuk

Przy kawiarnianym stoliku siedzi elegancki mężczyzna. Jest historykiem sztuki, profesorem. Machinalnie krąży myślami wśród malarskich przedstawień, nurza się w naukowych teoriach. Jego wykład uwieńczono niedawno owacjami. Raczy się teraz koniakiem i w pomarańczowym świetle zmierzchu przygląda życiu ulicy. Syci swoją ciekawość, ponieważ jest tu tylko gościem, obcokrajowcem (a może jednak nie?), nie znającym miejscowego języka, ani tym bardziej niepisanych reguł życia społecznego. W tej spełnionej, urokliwej chwili nawet nie podejrzewa, że zaraz utraci wszystko to, co jest mu drogie: nimb intelektualisty i konesera sztuki, społeczny respekt, a nawet własną tożsamość. W jednej chwili powierzy swoje życie zwierzęcym instynktom.


u góry: piętrowy domu zatopiony w zielonym krajobrazie, u dołu: częściowo przykryty szkic przedstawiający dzieci
"Opowiadania bizarne" - bizarna okładka

Zapraszam do lektury recenzji książki "Opowiadania bizarne" Olgi Tokarczuk.

To opowieść „bizarna”, dziwna, doprawiona odrobiną grozy, może nawet domieszką czarnego humoru, ale jednocześnie popychająca czytelnika na - usiane minami niepokoju - pole społecznej autorefleksji. Gdy bowiem bohater „Prawdziwej historii” - utworu emblematycznego dla całego zbioru - traci grunt pod nogami i zaczyna doświadczać bolesnego w skutkach wykluczenia, my zastanawiamy się, czy ten niefortunny, bliżej nieokreślony kraj nie jest przypadkiem dobrze nam znany...

Część oddanych w czytelnicze ręce opowiadań Tokarczuk – a jest tych „bizariów” w sumie dziesięć – obficie czerpie literackie soki ze zwykłej, monotonnej codzienności, dlatego nie wszystko z miejsca nas zaskoczy, oczaruje rozmachem. Ale jednocześnie przekona nas o swojej prawdziwości. W tym wypadku, zwłaszcza na pierwszych stronach, ambicją Tokarczuk było wyjść od banału: nocnego koszmaru, rozmowy o znaczkach pocztowych czy weków, by w toku narracyjnej kreacji „przejąć” i zaintrygować czytelnika – udać się w pisarską podróż od prozy, do Prozy.

W dość przewidywalnych, lapidarnych opowieściach jak: „Szwy”, „Pasażer” czy „Przetwory” nie do końca się to jednak udało. Dlatego nieco bledną, w mojej ocenie, na wyobrażonej skali czytelniczych doznań. Z kolei inne – a tych jest przecież więcej – jak choćby przywołana na początku „Prawdziwa historia”, która urzekła mnie także malarską impresją i wręcz hitchcockowską przewrotnością, z powodzeniem wydobywają z tej codzienności jakieś tajemnicze sygnały, rozdrapaną wątpliwość, czy świeżą, frapującą perspektywę. Także „Serce” ostentacyjnie trzyma się banału i sentymentu, jaki towarzyszy jesieni życia dwojga staruszków, w kulminacji jednak przeistacza się w najbardziej enigmatyczną (i alegoryczną!) opowieść tej antologii. 

Warto docenić ten rygor rzeczywistości. W końcu dobry pisarz - tak, jak ja sobie wyobrażam ten trudny zawód - raczej nie powinien silić się tylko "na efekt" czy pustą, rozbuchaną fantastyczną oprawę, gdy w wymyślanej opowieści nie porusza rzeczy istotnych - uruchamiających intelekt i emocje. 

Literacka rzeczywistość nie musi być więc efektowna, by stała się zdolna nas zaskoczyć lub dotknąć tajemnicy. Dlatego siłą tych próz nie jest gatunkowy sztafaż, nawet wtedy, gdy odważnie (i przekonująco) wyprawiają nas w przyszłość lub alternatywną rzeczywistość, a jedynie rozmaite drogi-próby odkrywania naszych, ludzkich, wrażliwych punktów, a więc: wątpliwości, skrywanych lęków, przyswojonych przekonań i fantazji. Bo łatwiej czytelnikowi poczuć nić zależności z postacią everymana, zwykłego człowieka, i opatrzoną dobrze codziennością. By to się powiodło, stało się bardziej pociągające, Tokarczuk pozwala nam spojrzeć na ukazane przejawy życia i międzyludzkie relacje przez „obce narracyjne szkiełko” - inną wrażliwość, czasem kobiecą, czasem nieludzką; często wzmocnionej poczuciem braku, czy potrzebą rozumienia świata.

Innym razem pisarka - w tych niewskazanych jeszcze przeze mnie opowiadaniach, w których znacznie pofolgowała twórczej wyobraźni - stawia czytelnika wręcz w roli arbitra lub etnografa, dając mu wgląd w genezę społecznego rytuału czy proces konstruowania – naturalizowania – władzy („Kalendarz ludzkich świąt”); tworzenie się międzyludzkiego dystansu, który przekracza nawet międzygatunkowe granice („Transfugium”); czy wreszcie wgląd w eksperyment inżynierii społecznej, ufundowany przez naukę, ekonomiczne dogmaty i niezwykłą wizję rodziny („Wizyta”) lub też w rezultaty sojuszu genetyki i wiary („Góra wszystkich świętych”). Nawet najbardziej konwencjonalne z nich, napisane w konwencji fantasy, opowiadanie „Zielone dzieci”, utrzymane jest w podobnym duch. Zmierza mianowicie do ciekawej refleksji na temat społeczeństwa i cywilizacji. W jej ramach „dzicy” - jak na nich kiedyś mawialiśmy w poczuciu wyższości - te peryferyjne kultury, z jej obcymi paradygmatami i cudacznymi językami, mają swoje przyrodzone, należne miejsce. Dzięki nim, bunt wobec dominującej kultury – w samej choćby postawie wobec świata – wciąż okazuje się możliwy. I kuszący.

Te odważne światy, w których możliwe jest inne ludzkie życie, mogą zadziwiać, ale ich prawdziwa moc tkwi jednak w analogii do naszej rzeczywistości, z którą wyraźnie korespondują. Podsyciło moją wyobraźnię choćby to, jak w „Wizycie” autorka wykreowała nową prywatną bańkę, w której „kupuje” się lub „produkuje” kolejnych członków rodziny, a jednocześnie – powiela tylko własną samotność. Z uwagi na swoją sugestywność, obraz familii złożonej z identycznych person-egonów, czy też śmiała wizja społeczeństwa opiewającego żywego boga w „Kalendarzu ludzkich świąt” – społeczeństwa zarazem innego, a jednak do złudzenia przypominającego nasze – mocno wpisały się w moją, wizualną z natury, pamięć. Ułożyły się tam w, niemal filmową, opowieść o możliwym ludzkim doświadczeniu.

Jeszcze nie tak dawno w swej noblowskiej apologii fikcji, Tokarczuk mówiła o czytelniczej niezdolności do jej pełnego przeżywania, o dopatrywaniu się w prozie jednej tylko prawdy – tej podpartej faktem, zgodnością miejsc i zdarzeń. Stąd widoczna w „Opowiadaniach bizarnych” ostrożność pisarki, która metodą małych kroczków przeprowadza (nieprzygotowanego) czytelnika od subiektywnych, egzystencjalnych niezwykłości tej przygody zwanej życiem, po odważne wizje jutra, w której rezonują jednak znajome idee, wcale nieodległe sensy i nieśmiertelne mity. Nieważne – zgadzam się z pisarką – jak bardzo literatura wybiega w nieznane, ani nawet jak bardzo poddaje się fantastycznej konwencji, fikcja zawsze ma do przekazania jakąś prawdę. "Prawdziwa historia", mimo wycyzelowanej enigmatyczności, jest więc (w istocie) prawdziwa o tyle, o ile koresponduje z naszym - oby wielowymiarowym - doświadczeniem.

Nie wszyscy w ocenie książki Tokarczuk uwzględniają tę ogólną strukturę, o której wspomniałem. Zarzut Janusza Kowalczyka, że pierwsze opowiadania tej antologii to jedynie „stylistyczne wprawki” uważam za nieprzekonujący. Plasują się one bowiem w autorskiej koncepcji węższych i szerszych literackich spojrzeń, a zarazem – w ramach wydawniczej strategii – są adresowane zwłaszcza do tych nieoswojonych z fantastyką czytelników, dla których nasycony neologizmami język s-f i futurologiczne kreacje mogłyby okazać się za trudne. I to jest być może jedyna - niezbyt okazała, przyznacie - słabość tego zbioru, że uśmiecha się zachęcająco do wszystkich.

_

Olga Tokarczuk, "Opowiadania bizarne", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

Komentarze

Popularne posty