Łzy jutra

"Blade Runner 2049" Denisa Villeneuve'a nie porywa zawrotną akcją, być może też - nie angażuje widza w opowieść zbyt intensywnie. Główny bohater, wiemy to niemal od samego początku, to przecież (tylko) replikantem, a jego quasi-egzystencja to przykra ułuda ludzkiego życia. Wydaje się więc, że nie ma tu zbyt wiele miejsca dla identyfikacji widza ze światem przedstawionym. Tylko pozornie.


bohater odchodzi w posepną pomarańczową mgłę
Obywatel Ka

W scenie, w której Joe, android znany też jako Ka (czyżby mała aluzja do literackiej klasyki?*), zdegradowany do roli inteligentnego narzędzia w rękach technokratycznego społeczeństwa - właśnie odkrywa, że jest posiadaczem autentycznego wspomnienia, wpada w swoisty amok. Ten wybuch emocji wyraża cierpienie, ale jednocześnie zachłyśnięcie się czymś... zupełnie odmiennym od jego natury, czymś żywym i prawdziwym, nie wygenerowanym przez komputer.

Początkowo nie rozumiałem takiego potoku ekspresji u tej postaci; mechanicznej, działającej wedle procedur i skrywającej głęboko swoje emocje. Ale wkrótce - poprzez kolejne sceny - zrozumiałem wreszcie dramat syntetycznego życia. Joe skazany na ostracyzm i samotność, cyborgiczny twór nie znający smaku dzieciństwa i ciepła rodzinnych więzi, mający za towarzysza jedynie hologram, a właściwie - własne, naiwne, wyobrażenie na jego temat, przekracza nagle - dzięki prawdziwemu wspomnieniu - niemożliwą granicę. Jakby czyni krok (ontologiczny i tożsamościowy) w stronę człowieczeństwa. Taka nadzieja, której normalnie nie wolno androidom do siebie dopuszczać, musi wywracać elektroniczny świat do góry nogami, a niepewność dotycząca fundamentu własnej tożsamości (robota? człowieka?), musi być rozdzierająca.

Stąd był ten amok, stąd te łzy.

Jacques Ellul pisał (jak i wielu innych socjologów i filozofów) o przemożnym wpływie techniki na społeczeństwo. Technika, przekonywał, przenikając wszystkie sfery życia, czyni człowieka w pewnym sensie "mechanicznym" - żyjącym w poczuciu niezależności od natury. I oto w filmie Villeneuve'a mamy spełnienie wizji tego syntetycznego człowieka - cyborga, możliwie jak najdalej oddalonego od natury. Niemal doskonałego. W kulturze popularnej cyborg jest wyrazicielem idei ludzkiego piękna i nadludzkiej siły, o jakiej marzy człowiek. A jednak film kanadyjskiego reżysera - wierny wobec atmosfery pierwowzoru, epatujący rozczarowaniem - nie przypomina triumfalnej pieści nad przyszłością.

plakat - twarze bohaterów, Rick oświetlony błekitem, Ka - czerwienią i pomarańczem
Ka (Ryan Gosling) i Rick Deckard (Harrison Ford)
Dlatego we łzach, w których toną filmowe androidy - jak ironicznie pisał Darek Arest na łamach Dwutygodnika.com - widzę rozgoryczanie człowieka jutra (a rok 49 jest całkiem niedaleki), roniącego łzy nad oświeceniowym projektem ucieczki od natury i jej ograniczeń. Projektem ufundowanym na racjonalnej myśli i możliwościach maszyny. Tę analogię między człowiekiem-maszyną jutra a filmowym antkiem, uwypukla jeszcze bardziej wirtualne (i jakże efektowne) prywatne życie Joe'go. Już dzisiaj bardzo nam znajome. A będące, jak się zresztą okazuje w filmie, jedynie masowym produktem, który ma służyć jako panaceum na brak międzyludzkich więzi i dawać sposobność do inwigilacji konsumenta. 

W nowej odsłonie "Blade Runnera" nie bark także intrygujących symboli. Daleko za miastem, na proteinowej fermie, znajduje się suche drzewo - wymowny symbol w filmie, którego akcja toczy się u schyłku życia na Ziemi. To przygnębiający pomnik utraconej witalności, dowód śmierci tego, co powinno być naturalne/żywe. Jest to także obraz samego człowieka-maszyny. Jednocześnie martwe drzewo przymocowane jest pieczołowicie do gruntu, jakby w oczekiwaniu na odrodzenie... (ba, to odrodzenie jednostkowo już się wydarzyło). Być może więc scyborgizowany człowiek przyszłości będzie musiał spowodować rewolucję, by przełamać martwą, mechaniczną doskonałość swojego gatunku, i na gruzach starej cywilizacji zbudować nową. Taką, która zachowywałby równowagę między mechanicznym i żywym. O ile nie będzie jeszcze za późno.

Wbrew temu co piszą niektórzy recenzenci, "Blade Runnerowi" Villeneuve'a - podobnie jak oryginałowi Scotta - udało się zajrzeć w przyszłość. Nie wszyscy jednak potrafimy dostrzec, jak daleko oddalamy się od natury, by w żałosnych wysiłkach Joe'go o to, by stać się bardziej ludzkim, zobaczyć człowieka przyszłości. Mówiąc metaforycznie, pora by Rick Deckard - jak to było w wersji reżyserskiej Scotta - przestał śnić o byciu androidem i przez załzawione oczy Joe'go (doskonałej maszyny) spostrzegł, że to, co żywe - choć zestrojone z bólem i śmiertelnością - stanowi cenną wartość.
_
* - Bo czy i tutaj, jak w słynnym "Procesie", także nie chodzi o daremne próby poszukiwania sensu? O pewien absurd społecznie wykreowanej rzeczywistości? Nasz replikant, K, - groźny dla zbuntowanych antków, ale uległy wobec systemu - w końcu zapragnie uwolnić się od absurdalnej rzeczywistości i upomni się o wolność w dokonywaniu własnych wyborów. Nawet jeśli to zbyt śmiała interpretacja i Kafka nie może mieć nic wspólnego z kinem S-F Villeneuve'a (no bo jak to?!), to bezsens, albo raczej - gorycz przyszłej egzystencji wydaje się łudząco podobna do tej kafkowskiej. 

Komentarze

Popularne posty