Do Boga tempery i prozy - "Skoruń" Macieja Płazy
Obraz Andrew Wyetha intryguje mnie. Jest na nim młodzieniec, uchwycony w zamaszystym, nonszalanckim kroku, niknący nieco u stóp pagórka, jest jeszcze lichy płotek po lewej i już – malarskie didaskalia są tu skromne. Postać młodego mężczyzny przykuwa uwagę; wydaje się jakby zachwiana, rozpostarta w pełnym witalności pędzie, a jednocześnie pewna siebie. Ciemny ubiór i jastrzębi nos, przydają jej zadziorny, może nawet groźny rys. Przez to wszystko jawi mi się jako istota niespokojna, poszukująca, głodna życia... Oto Skoruń, bohater książki Macieja Płazy o tym samym tytule, któremu tajemnicza postać z temperowego obrazu Wyetha użyczyła wizerunku.
Andrew Wyeth "Winter 1946", okładka: "Skoruń" |
Wszyscy tak na niego wołają: sąsiedzi i koledzy, zły, goniący do roboty ojciec oraz matka-dewotka, karcąca syna za każde nieposłuszeństwo i wybryk, słowem cała wieś. Skoruń znaczy tyle co hultaj, głupek i leń, zresztą wymyśl obelgę i podstaw. Nawet bohater - i narrator zarazem - tak o sobie mówi i myśli, nie ma innego imienia.
To jego oczami oglądamy wiejski mikrokosmos; skupisko ludzkich domów przytulone do zakola groźnej i majestatycznej Wisły, wieś stłamszoną znojem pracy na roli i niepogodą, która tylko latem - jakby na przekór tej opinii - przeobraża się za sprawą dojrzewających sadów w rajski, lub raczej - dionizyjski, pełny zmysłowości i uniesień ogród.
Opowieści Płazy nie imają się najprostsze schematy i stereotypy. W bystrych, zawsze nienasyconych oczach Skorunia, ten niewielki przyczółek człowieka na Ziemi wydaje się całym światem. Miejscem niepoznanym, zadziwiającym, niebezpiecznym, ale i ekscytującym – pełnym smaków i wrażeń, które można... nie można – należy! - kosztować.
Maciej Płaza |
Do stereotypowego obrazu wsi i zatęchłych lat 80., w których toczy się akcja, nie należą też maszyny-wynalazki i naukowe aspiracje ojca podrostka, wyglądająca zza opłotków miejskość, od której wieś nie odgradza się murem, czy wreszcie żywo przedstawiony splot dwóch „żywiołów”: społeczności i natury, jak wtedy, gdy wzbierająca na Wiśle fala napotyka inną falę, utworzoną z licznych ciał, twardych od wysiłku mięśni oraz jednoczącego, upojnego ducha sprzeciwu i wspólnej sprawy.
Ta walka toczy się zresztą niepostrzeżenie przez wszystkie rozdziały (opowiadania). Raz wygrywa niepokorna natura, za sprawą błota albo przymrozku, a raz człowiek, uposażony w biologię swojego gatunku i kulturę, wydzierając ziemi godny plon ze złością lub modlitwą na ustach. Taki człowieczy los to zatem klątwa czy błogosławieństwo? "(...) niech nie walczy z nią jak z diabłem, bo ziemia przecież nie od diabła pochodzi, tylko od Boga, jako dar, nie przekleństwo" - roztrząsa bohater.
Skoruń, jednostka o nieokreślonym jeszcze statusie – ni to berbeć, ni dorosły, nie do końca swój (bo „diabelskie nasienie”), ale nie obcy, także nie może od takiej walki uciec. Przeżywa ją najpełniej, bo w sobie. Motywowany ciekawością i pychą - wierząc, że odgadnie najgłębsze sensy, rzuca wyzwanie wszystkim cudnym bóstwom znanego sobie świata: Bogu rzeki i podwodnych wirów, Bogu spiekoty i ciężkiej pracy, Demiurgowi rodzicielskiego gniewu, Bogu wałkoni i skoruniów, Bogu od wiklin, za którymi kąpią się nagie dziewczyny i Bogu krowich placków. Nim wchłonie przekonania na temat tego, co dobre, a co złe, nim ruszy pewną ścieżką wchodzącego w dorosłość człowieka, wiodącą do szkoły, na praktykę, do pracy... zanim jego ludzka forma wypełni się treścią, Skoruń dotknie sekretu, a my wraz z nim otrzemy się o bijącą zeń grozę i piękno.
Skoruń |
Czy "Skoruń" odgrzebie i Wasze "guzełki" z przeszłości? Nie mogę tego obiecać, ale zaoferuje na pewno potoczystą, bogatą w gwarowe naleciałości prozę, w której życie pulsuje wartko i śmiało, w zgodzie z niespokojnym ludzkim żywiołem.
_
Skoruń, Maciej Płaca, wyd. W.A.B.
Komentarze
Prześlij komentarz